CytatybazaVaclav HavelTeraz lub nawet za dziesięć lat powinno paść zdanie, że [...] Teraz lub nawet za dziesięć lat powinno paść zdanie, że kończymy z rozszerzaniem NATO. Inaczej przekształci się ono w nową nieograniczoną instytucję… nową OBWE lub nową ONZ. Nieco podobne cytaty Jestem za, a nawet przeciw A jak się nie wie, co się buduje, to nawet szałasu nie można rozbierać, bo deszcz na głowę będzie padał. Czego to jeszcze nie wymyślą paranoicy? Czarna teczka wraca! Nie pomogła im książka, ten gniot i paszkwil, nie pomogły filmy na zamówienie oczerniające mnie, to teraz wymyślają czarne teczki i grafologa z Toronto. Śmiać się czy płakać? Już szkoda to nawet komentować. Człowiek jest czymś, co pokonanym być powinno. Człowiek jest czemś, co pokonanem być powinno. O bracia moi, nie wstecz szlachectwo wasze oglądać się powinno, lecz przed się wyzierać! Banitami być powinniście ze wszystkich ojczyzn i praojcowizn! Teraz pojmuję jasno, czego szukano, szukając nauczycieli cnoty. Szukano snu dobrego wraz z makowemi cnotami! Tylko Kościół autentycznie stał na drodze Hitlerowi w jego kampanii na rzecz wyparcia prawdy. Nigdy wcześniej się Kościołem nie interesowałem, ale teraz odczuwam wielkie wzruszenie i podziw, ponieważ tylko jeden Kościół miał odwagę i upór by stać po stronie intelektualnej prawdy i duchowej wolności. Przez to jestem zmuszony przyznać, że to, czym kiedyś pogardzałem, dziś wychwalam bez powściągliwości Nie zgadzam się, że utopia jest złem samym w sobie (...) Może się ona stać źródłem zbrodni, ale tylko wówczas, gdy się chce ją realizować przemocą – rewolucji, czy nawet państwa. Rzeczywiście, różni ludzie stawiają nam zarzut: wspieracie władzę zamiast jeszcze trochę poczekać i dodusić komunistów. Tyle że nie mówią, ile czasu trzeba by jeszcze czekać... Załóżmy nawet, że byłoby to możliwe. Przyjmijmy także, choć nie wiadomo kto mógłby obiecać coś takiego, że nie polałaby się krew. Rzecz w tym, że kilkadziesiąt rewolucji już się na świecie odbyło i żadna nie zmieniła go na lepsze.(...) Nie przeczę, że może się okazać, że nie ma innej drogi niż przewrót. Ale jest szansa, by go uniknąć. Naszym obowiązkiem jest próbować pokojowego przejścia od systemu totalitarnego do demokracji parlamentarnej, od gospodarki komunistycznej do gospodarki samodzielnych producentów i zróżnicowanej własności, od społeczeństwa pogrążonego w bierności i rozczarowaniu do społeczeństwa zorganizowanego i decydującego o swoim losie.
Jak rozwinąć nastawienie umysłu na sukces Sukces nie jest działaniem, które podejmujemy od czasu do czasu, jest natomiast sposobem życia. Jeśli
Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 20:19 Nie potrafię wyobrazić sobie mnie za dziesięć lat, przeczuwam jedynie, że będzie to obraz nędzy i rozpaczy. Chyba że pytasz o mnie dziesięć lat wstecz, miałam pięć lat i byłam całkiem szczęśliwym małym potworem. blocked odpowiedział(a) o 21:11 1) od 9 lat leżę w jestem uprawiam najstarszy zawód świata, lub okradam ludzi. ^____^Takie trzy warianty, któryś z nich na 100 % się sprawdzi . Eveily odpowiedział(a) o 22:27 Kończę studia, składam papiery do Biura Ochrony Rządu. Moja kandydatura zostaje pozytywnie rozpatrzona, jestem szczęśliwa z powodu spełnienia się kolejnego mojego marzenia. Gratulacje składa mi mój narzeczony oraz rodzice. Parę lat później rodzę syna, którego nazywam Michał, a potem córkę, Michalinę Marię. Saber odpowiedział(a) o 22:43 a) jestem studentką medycyny;b) mieszkam w Anglii;c) robię kanapki pewnemu wielkiemu leniowi, który opiernicza się na kanapie . "a" powinien się sprawdzić, "b" to w sumie "x", a "c" marzenie. EKSPERTGranna. odpowiedział(a) o 11:42 Żyję w konkubinacie z mężczyzną mojego życia w mieszkanku kupionym przez 36 lat i prawie 15-letnią córkę oraz jeszcze jedno dziecko(sporo młodsze).Jest nam wykształceniu mi nie zależy,bo dla mnie jest to być kreatywnym więc napiszę,że jestem po średnim i pracuję w markecie. Yálie odpowiedział(a) o 19:59 Jeżeli wypali to gram w jakimś klubie siatkarskim na pozycji rozgrywającej, ew. libero. A jeśli nie, to jestem w trakcie studiów farmaceutycznych i pracuję w dobrej aptece jako farmaceutka. Do tego próbuję nieustannie wygrać w totolotka. MariaCii odpowiedział(a) o 15:44 Zaczynam trzeci rok studiów, jestem szczęśliwą mężatką, mieszkającą z mężem i dwójką dzieci - Antosiem i Izą w dużym domu z ogródkiem, jestem dziennikarką. Przypuszczająco, bo na pewno w wieku 21 lat nie będe miała dwóch dzieci, a męża prawdopodobnie. ;3 blocked odpowiedział(a) o 21:09 Uczniem : )Niestety : ((( Aventia odpowiedział(a) o 22:11 Jestem 36-letnią mężatką wychowującą prawie 13-letnią córkę. Zapewne szczęśliwą matką i żoną. x3dfb odpowiedział(a) o 19:59 10 lat temu byłam niczego nieświadomą czterolatką... I wtedy było pięknie. blocked odpowiedział(a) o 21:03 związek z pewnym mężczyzną, jest nam razem z nim w przyczepie, od zewnątrz czarna, w środku pomalowana na niebiesko..albo moje życie będzie wyglądało tak, albo tak: się do mnie robale i nic po mnie nie zostanie. blocked odpowiedział(a) o 17:44 Mam 26lat mam 35-letniego męża,mamy dwójkę dzieci 10-letnią Kaję i rocznego synka 2 duże psy rasy prawnikiem. Mam już zawodowym fotografem,mieszkam z żoną:). Mam córkę i 2psy :PMieszkamy sobie w Krakowie w domu:) witekjag odpowiedział(a) o 21:14 Jestem weselszy polubiłem Reggae częściej mi odwala nie przejmuje się krytyka i polubiłem potrawy niektóre blocked odpowiedział(a) o 15:18 Moje ciało rozkłada się w kartonach. Jestem inna, bardziej zbuntowana..Sama siebie nie poznaję i czasem zadaje sobie pytanie, na które nie znam odpowiedzi ;co we mnie wstąpiło. ? Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Pod koniec zimy 2002 roku Jake i Erin Herrin zostali szczęśliwymi rodzicami dwóch córek - Kendry i Malii. To wydarzenie wywołało mieszane uczucia: dzieciaki okazały się bliźniakami syjamskimi. Z jednej strony rodzice byli bardzo szczęśliwi z powodu pojawienia się córek w rodzinie, a z drugiej martwili się o ich przyszły los.[img desc="foto: laykni.com"]7224[/img]Przez cztery
Cieszę się, że w tym roku, już po raz drugi, udało nam się wygrać okładkę iMagazine. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ w tym miesiącu obchodzimy dziesiąte urodziny Nozbe! Chciałem świętować je właśnie z Tobą, czytelniku iMagazine, oraz zespołem wydawniczym, z którym związany jestem od początku istnienia magazynu – moje felietony o produktywności pojawiają się w nim od pierwszych numerów. Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2017 Na wstępie będę chciał wyjaśnić, dlaczego i jak walczyliśmy o okładkę tego numeru iMagazine, a potem przejdę do podsumowania dziesięć lat Nozbe – w kontekście biznesu i aplikacji, ale także rozwoju ekosystemu Apple w ciągu tej dekady – czyli to, co Ciebie, czytelniku iMagazine, szczególnie zainteresuje. Nie przesadziliście z ceną za okładkę? Zacznę od pytania, które zadaje mi każdy, kto zobaczy cenę, jaką na aukcji osiągnęła w tym roku okładka: 22 400 złotych: „Oszaleliście?”. Nie! Już tłumaczę, dlaczego. Te pieniądze idą na WOŚP – na pomoc dzieciakom. Więc nie ma tematu. Tę wspaniałą akcję warto wspomóc tak dalece, jak się tylko da. Uważam, że Dominik wraz z redakcją iMagazine mieli super pomysł z licytacją okładki, toteż chętnie wsparłem ten pomysł. I tak chciałem wpłacić pieniądze na Orkiestrę. Skąd mamy tyle pieniędzy na tę inicjatywę? Efekt oszczędzania. Od dziesięciu lat prowadzenia Nozbe co miesiąc odnotowywaliśmy zysk. Mniejszy lub większy, ale każdy miesiąc był na plusie. Dlatego podjąłem decyzję, aby każdego miesiąca nie tylko płacić 19% podatku liniowego, ale także odkładać część pieniędzy na inne sprawy, między innymi 3% na cele charytatywne. Mam prosty arkusz Numbers, który wszystko za mnie wylicza i tak od dziesięciu lat odkładam 3%, miesiąc w miesiąc, i przelewam je na osobne konto w mBanku. Kiedy odbywają się takie akcje, jak licytacja okładki, mogę być naprawdę hojny, bo wiem, że mam pieniądze przeznaczone specjalnie na ten cel. Lubimy pomagać. Pomoc jest naszą misją, bo jako Nozbe wspieramy zapracowane i zestresowane osoby oraz ich zespoły tak, by mogły lepiej się zorganizować. Poza tym właśnie dzięki regularnemu oszczędzaniu na cele charytatywne pomagamy innym finansowo. Oba te typy pomocy sprawiają nam niesamowitą frajdę! Ok. Teraz czas na podsumowanie dziesięciu lat Nozbe: 2005 rok – jak powstała aplikacja Nozbe i dlaczego była tylko webowa? Początki są trudne… Eee, w moim przypadku wcale nie były. Po prostu przeczytałem książkę Davida Allena „Getting Things Done” i stwierdziłem, że muszę się zorganizować. Jako freelancer zajmujący się marketingiem internetowym miałem coraz więcej klientów i nie potrafiłem ogarnąć wszystkich zobowiązań. Szukałem różnych narzędzi do wdrożenia metodologii GTD w życie i nie mogłem znaleźć nic odpowiedniego. Dzięki magii PHP i MySQL napisałem więc w jeden weekend prototyp Nozbe. Wybrałem technologie webowe, bo chciałem w przyszłości mieć dostęp do aplikacji z każdego miejsca na ziemi. Potem przez kolejne miesiące usprawniałem projekt, ze dwa razy przepisałem go, aby w 2006 roku podjąć w końcu decyzję, że zaprezentuję go światu. Skoro mnie się fajnie z nim pracuje, to może innym też się spodoba. 2007 rok – pierwsze trzy miesiące Nozbe, czyli jak udało się przekonać pierwszych stu klientów 1 lutego 2007 roku odbyła się premiera Nozbe. Tylko w języku angielskim, bo w Polsce prawie nikt wtedy o GTD nie słyszał. W ciągu pierwszego tygodnia pojawiło się dziesięciu użytkowników. Potem moja aktywność na blogach i forach o GTD zaczęła procentować i pojawiły się pierwsze artykuły o Nozbe. I nagle: lawina użytkowników. Do maja Nozbe miało ich już 5000! Wtedy wprowadziłem konta płatne, aby sprawdzić, czy ktoś faktycznie będzie chciał zapłacić za korzystanie z narzędzia. Tak oto pozyskałem stu pierwszych płacących klientów. Z jednej strony kupiło tylko 2% osób, z drugiej jednak miałem już aż sto osób płacących za mój programik rozwijany „po godzinach”. 2007 rok – iNozbe – pisanie Nozbe na iPhone’a po omacku W 2007 roku premierę miał też inny produkt – iPhone. W sprzedaży pojawił się w czerwcu, ale tylko w Stanach Zjednoczonych. Moi klienci zaczęli pytać o Nozbe na iPhone’a. Wtedy można było robić na niego tylko aplikacje webowe. Używając więc Safari na moim Thinkpadzie, różnych innych symulatorów oraz testując program z pomocą użytkowników, po tygodniu kodowania stworzyłem – pierwszą aplikację do GTD na iPhone’a na świecie. I najlepsze było to, że tę aplikację w akcji na rzeczywistym iPhonie zobaczyłem dopiero we wrześniu (po trzech miesiącach!), kiedy poleciałem do San Francisco na konferencję i dostałem swego pierwszego iPhone’a. 2008 rok – Nozbe full time, czyli najważniejsza decyzja w moim życiu Do tej pory pracowałem na dwa etaty. Do godziny 16:00 obsługiwałem moich klientów jako „internet marketer”, a popołudniami pracowałem nad Nozbe. W 2008 roku przychód z Nozbe był już na tyle stabilny, że zacząłem stopniowo „zwalniać” moich klientów i skupiać się tylko na Nozbe. Wtedy też zatrudniłem pierwszego pracownika – młodego, bardzo zdolnego programistę – Tomka. Na początku na pół etatu. Tomek jest z nami do dziś i jest CTO Nozbe. 2008 rok – spotkanie z guru, z Davidem Allenem Także w tym roku sam David Allen, autor książki o GTD, miał swoje pierwsze szkolenie w Warszawie. Zapisałem się na nie rzecz jasna! A dzięki swym kontaktom udało mi się po szkoleniu zaprosić go na kolację – wspólnie z naszymi żonami. Wow! Zaledwie po roku prowadzenia Nozbe osobiście poznałem swojego guru. Jeśli ja, nieznany nikomu gość z Polski, może jeść kolację z autorem bestselerowej książki i guru zarządzania czasem, to wszystko jest możliwe! 2009 rok – Nozbe w App Store Pomimo wczesnego sukcesu z iNozbe, niestety przespałem App Store w 2008 roku i potem pośpiesznie szukałem rozwiązania na napisanie natywnej aplikacji na iPhone’a. Nie znałem Objective-C, więc zatrudniłem wietnamskich programistów, aby napisali mi prostą aplikację na iPhone’a. Udało się ją wypuścić do App Store’a i to był sukces, ale niestety aplikacja nie była najlepsza i wymagała wielu poprawek. Musiałem coś z tym zrobić, bo iPhone zyskiwał na popularności i był już sprzedawany prawie na całym świecie. 2010 rok – Nozbe na iPada i iPhone’a Poznałem chłopaków z firmy Macoscope i rozpoczęliśmy współpracę. Kontynuowali rozwijanie aplikacji Nozbe na iPhone’a i stworzyli appkę na iPada. Dzięki nim udało się bardzo szybko zbudować aplikację dużo lepszą od poprzedniej i pojawić się na iPadzie zaledwie dwa miesiące po premierze tego urządzenia! Dzięki temu Nozbe znowu było liderem w dziedzinie produktywności na oba hity od Apple – zarówno iPhone’a, jak i iPada. 2010 rok – Nozbe po japońsku Ciągle usprawniania aplikacja webowa Nozbe oraz dodatkowe appki na iPhone’a i iPada były dostrzegane w wielu krajach, chociaż Nozbe było dostępne tylko po angielsku. Wtedy też jakiś bloger z Japonii napisał książkę (po japońsku) o kreatywnej pracy na urządzeniach Apple… i pierwszy rozdział poświęcił w całości Nozbe. Pamiętam to jak dziś – sprawdzam zamówienia Nozbe i widzę mnóstwo nowych klientów z Japonii. Wchodzę na Twittera i, gdy wyszukuję wzmianki o „nozbe”, co 20 wzmianka NIE jest po japońsku. Wow! Musiałem szybko znaleźć w Polsce osobę znającą japoński, aby móc odpowiadać na maile od nowych klientów i stworzyć japońską wersję strony. Nie mogłem wówczas w to uwierzyć! Co miesiąc zapisywało się do Nozbe więcej Japończyków niż Amerykanów! 2010 rok – Nozbe po polsku – dopiero teraz! Dopiero po trzech latach pracy nad Nozbe zabraliśmy się za tłumaczenia strony na dodatkowe języki, przede wszystkim na polski i wspomniany japoński. Dla mnie zawsze większe znaczenie miało to, w jakim języku mówią moi klienci, a nie z jakiego kraju sam pochodzę. W 2010 roku zauważyłem jednak, że tematyka organizacji czasu i produktywności zaczyna zyskiwać popularność w Polsce i zainteresowanie Nozbe wzrasta, więc czas było działać. 2011 rok – Nozbe trzęsie Japonią Kontakt z blogerem z Japonii – panem Zono-san – zaowocował popularyzacją Nozbe w Japonii, pierwszą książką o Nozbe i moją pierwszą podróżą do Kraju Kwitnącej Wiśni. Wyjazd był świetnie zaplanowany i połączony z pierwszą konferencją prasową. Został jednak przerwany za względu na silne trzęsienie ziemi i fale tsunami. Musieliśmy przerwać promocję, a ja postanowiłem wrócić wcześniej do domu. Zanim wróciłem, wraz z Japończykami, postanowiliśmy użyć Nozbe do pomocy poszkodowanym i stworzyliśmy projekt – udało się wówczas wesprzeć wiele osób szukających informacji i porad w tych tragicznych okolicznościach! 2012 rok – Nozbe na desktop, jest już w Mac App Store Po aplikacjach na iOS i fali „Web rynek skłaniał się ku aplikacjom natywnym, więc postanowiliśmy stworzyć aplikację Nozbe na Maca i komputery z systemem Windows. Mieliśmy dużo problemów, ale w końcu udało się pożenić technologie webowe i natywne oraz z sukcesem wrzucić aplikację Nozbe do Mac App Store. 2013 rok – kurs „10 kroków do maksymalnej produktywności” Zauważyłem, że mój biznes trapi problem jajka i kury: wiele osób nie korzysta z Nozbe lub nie umie z niego dobrze skorzystać, bo nie zna podstawowych technik organizacji czasu. Dlatego postanowiłem nagrać kurs „10 Kroków do maksymalnej produktywności”. Wybrałem formę video i nagrałem go we wszystkich językach, jakie znam, czyli po polsku, angielsku, hiszpańsku i niemiecku. W 2017 roku wydamy ten kurs w wersji rozszerzonej i zaktualizowanej jako książkę (zapisy pod adresem: 2013 rok – Nozbe – na wszystkie platformy W tym roku zrozumieliśmy, że „wersja mobilna” nie jest dodatkiem do Nozbe, ale często bywa głównym kanałem, na którym ludzie korzystają z aplikacji. Powstał trend „mobile first” i czas było przejąć kontrolę nad całym naszym ekosystemem. Postanowiliśmy, że czas wprowadzić wspólne wersjonowanie aplikacji Nozbe i wydać nasze własne appki, zbudowane przez nasz zespół. Podziękowaliśmy teamowi z Macoscope za współpracę, bo wspólnie zrobiliśmy coś ważnego. Nadszedł jednak czas na stworzenie własnego ekosystemu. Tak powstało Nozbe na wszystkie platformy: Web, Mac, Windows, iPhone, iPad i Android. 2014 rok – Nozbe i podwojenie zespołu Rynek zmieniał się jeszcze dynamiczniej niż w poprzednich latach i zrozumieliśmy kolejną rzecz: aplikacja na iPhone’a nie może być tylko „mobilną”, uboższą wersją naszej głównej aplikacji. Musi mieć prawie tyle samo funkcji, bo użytkownicy często tylko z takiej wersji Nozbe korzystają. Tak powstał projekt Nozbe który tworzyliśmy pod hasłem „mobile first”, czyli zaczynając od projektowania na ekrany mobilne, a potem dopiero skalując efekty pracy na ekrany komputera. W międzyczasie także podwoił nam się zespół. Do 2013 rijy liczył 12 osób, a do końca 2014 – liczba pracowników wzrosła do 24. 2015 rok – Nozbe na zegarek Apple Watch Jak już opisywałem na łamach iMagazine, praca w Nozbe to też świetna wymówka, aby co roku zmieniać iPhone’a na najnowszy model oraz kupować nowe gadżety. Wszystko po to, aby zawsze być ze wszystkim na bieżąco. Nie inaczej było z Apple Watchem. Kupiliśmy na początku dwa zegarki: jeden dla mnie, a drugi dla naszego dewelopera iOS… I wkrótce po premierze zegarka mieliśmy aplikację Nozbe na nadgarstku. Codziennie jej używam i, wbrew pozorom, przeglądanie nowych zadań na zegarku jest całkiem wygodne! 2015 rok – szablony projektów – czyli uczymy się razem! Nasze doświadczenia z kursem „10 kroków” i przygodą w Japonii z „PublicNozbe” zaowocowały nowym projektem – Dzięki niemu użytkownicy mogą publikować szablony swoich projektów Nozbe i dzielić się w ten sposób wiedzą i doświadczeniem. Jak wykonać przegląd tygodnia? Co spakować na zawody triatlonowe? Jak upiec ciasto? Jak przebiec 10 km poniżej 50 minut? Jest tam wszystko! A baza wiedzy rośnie każdego dnia. W 2017 roku uruchomimy wersję tego dodatku do Nozbe i mamy nadzieję na jeszcze więcej „gotowców” stworzonych przez użytkowników. 2016 rok – Nozbe i zwrot w kierunku klientów biznesowych Nozbe od początku było narzędziem wspomagającym organizację spraw. Z czasem zauważyliśmy, że wiele projektów realizujemy przecież z pomocą innych ludzi, więc wprowadziliśmy współdzielenie projektów i z czasem – tworzenie zespołów w Nozbe. Jednak dopiero w wersji podeszliśmy do sprawy na poważnie i oprócz redesignu, nowego logo i innych udogodnień wprowadziliśmy konta dla biznesu. Celem było to, aby firmy i zespoły faktycznie mogły komunikować się skutecznie poprzez zadania – tak, jak robimy to my, używając Nozbe do tworzenia Nozbe. Naszym głównym konkurentem staje się email, który ciągle w wielu firmach używany jest do zarządzania projektami. 2017 rok – dziesięć lat Nozbe, a my dopiero zaczynamy! Dziesięć lat minęło jak jeden dzień. Choć wiele osób pyta mnie, czy się jeszcze tym nie znudziłem, ja nadal jestem zmotywowany do dalszej pracy nad Nozbe. Właściwie, to jestem super podekscytowany, bo widzę, ile jest jeszcze do zrobienia. Na ten rok i na kolejną dekadę mamy wiele ambitnych planów. Nie chcemy dominować świata, ale zamierzamy pomóc w organizacji zadań i projektów jak największej ilości osób i ich zespołów. Chcemy, aby osiągali sukcesy dzięki naszej aplikacji. Przy okazji wspomnę, że właśnie przekroczyliśmy barierę 400 tysięcy kont w Nozbe. Mamy dziesięć wersji językowych i obsługujemy sześć walut. Najwięcej użytkowników mamy z krajów anglojęzycznych – takich jak USA, Kanada, Wielka Brytania i Australia, ale zaraz potem jest Polska i ciągle Japonia. Czyli można powiedzieć, że jesteśmy w pełni globalną firmą. I do tego pracujemy w systemie „No Office”, czyli bez biura – każdy pracuje z domu. Jak widać, poznawanie nowych trendów i technologii oraz wykorzystanie ich w rozwoju Nozbe nieustannie sprawia mi niesamowitą frajdę.
Od tego czasu minęło 25 lat. Jak teraz wygląda? Alicja Czarnecka 23.07.2023 19:05. Joanna Samojłowicz jest aktorką znaną przede wszystkim z roli uroczej blondynki z filmu "Kiler". Od tamtejRówne dziesięć lat temu, jadąc do pracy samochodem, po dziesięciu minutach już wiedziałem, że właśnie mam z głowy mój wypad do Paryża, który był planowany na następny dzień, czyli 12 września, 2001. Właśnie w czasie mojej drogi do pracy, trzeci, porwany przez terrorystów samolot uderzył w po kilku dniach od tego pamiętnego ranka, uderzyła mnie bardzo niesamowita cisza nad washingtońskim niebem. Piękne niebieskie wrześnowe niebo było nieskazitelnie ciche i czyste. W każdy normalny inny dzień, niebo nad metropolią washingtońską jest poprzecinane białymi nitkami spalin tysięcy samolotów startujących i lądujących każdego dnia na jednym z trzech wielkich lotnisk obsługujących metropolię. Owego tygodnia, tą groźnie brzmiącą ciszę na washingtońskim niebie, od czasu do czasu zakłócał grzmot kilku przelatujących myśliwców, które jak nigdy dotąd patrolowały tą część wczoraj, łudziłem się, że może ta dziesiąta rocznica ataku terrorystycznego na USA będzie po prostu cichą i uroczystą rocznicą aby uczcić pamięć blisko 4 000 osób, które zginęły tego dnia podczas ataku. Ale już dzisiaj rano, jadąć samochodem i słuchając wiadomości, moje złudzenie prysnęło jak bańka mydlana. Źródła rządowe podają że istnieje wiarygodne, ale nie potwierdzone zagrożenie terrorystyczne ze strony al-Quaida aby w dziesiątą dziesiątą powtórzyć atak. Według źródeł, zagrożone są głównie tunele i mosty w Nowym Yorku i w Washingtonie. No i więc oczywiście patrole, alarmowy broadcasting internetowy, National Guard, itd. Koniec się więc pytanie: czy przez te dziesięć lat posunęliśmy się do przodu z walką z terroryzmem?Według mojej opini, myślę że tak. Przynajmniej jeśli chodzi o terytorium Stanów Zjednoczonych, atak terrorystyczny nie powtórzył się. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zdemontowano dużą ilość uśpionych cel terrorystycznych, aresztowano i skazano wiele osób (włączając również niewinnych – bo jednak tam gdzie się drwa rąbie to wióry lecą).Po dziesięciu latach i bilionach dolarów wydanych na programy antyterrorystyczne, stworzono systemy alarmujące społeczeństwo o zagrożeniu terrorystycznym, terroryźmie nuklearnym, chemicznym, biologicznym, etc. Przez ostatnie dziesięć lat, niezliczoną ilość razy rozświetlały się elektroniczne tablice informacyjne na autostradach informujące o zagrożeniu terrorystycznym. Normalnie, tablice informacyjne są używane do wyświetlania ważnych zdarzeń na autostradach, tak jak wypadki, roboty drogowe, korki, zablokowane zjazdy, etc. Do tych informacji doszedł ‘code yellow’, ‘code orange’ i ‘code red’ informujący o stopniu zagrożenia wydało olbrzymie sumy na antyterrorystyczne programy cybernetyczne. To właśnie dzięki tym programom analizuje się stopień zagrożenia. Programy te przesłuchują i analizują olbrzymią ilość danych przesyłanych w sieciach telefonicznych i internetowych w USA i na świecie: emaile, SMS, rozmowy telefoniczne, i wszelkie inne formy cyberkomunikacji. Programy te próbują wyłapać wzmożenie aktywności komunikacyjej terrorystów, tak zwany ‘chatter’. Nie chodzi tu nawet o jakiego typu informacje, ale o trend, lub ‘pattern change’.O zabezpieczeniach lotnisk i lotów pisać nie będę, bo temat ten jest na tapecie prawie codziennie jako że programy te wprowadzają olbrzymie utrudnienia i zmniejszenie komfortu podróży lotniczych milionów osób dziennie na całym świecie. Jako ciekawostka wspomnę tylko o olbrzymim wyzwaniu jakim jest obsługa lotniska ‘Ronald Reagan’, które jest położone w samym sercu Washingtonu. Trasy powietrzne dla odlotów i przylotów na Reagan Airport są bardzo ciasne i rygorystycznie pilnowane, jako że dzieli je tylko dziesiątki sekund od newralgicznych objektów, takich jak Biały Dom, czy Pentagon, jak również tylko dziesiątki sekund na ewentualne zniszczenie porwanego nie ma się co czarować. Żaden system nie jest doskonały i nigdy nie będzie. Przeprowadzane od czasu do czasu próbne symulacje całych grup antyterrorystycznych, cały czas obnażają słabe punkty, czy to w komunikacji między wieloma służbami antyterrorystycznymi, niedoskonałości w przepływie informacji, czy z możliwości przeróbki olbrzymiej masy informacji. FBI na przykład, wciąż jest w porównaniu do innych amerykańskich służb specjalnych dosyć do tyłu z wdrażaniem cybertechnologii i wyjście poza tradycyjne metody operacji indywidualnych agentów. Mimo dowodów, że system ogólnie działa, to nie ma się czarować, że nigdy nie będziemy mieli 100% gwarancji. Zawsze będzie ten pierwszy raz, którego nikt nie przewidział, czy to nowa bomba zrobiona domowym sposobem, czy jakaś chemiczna czy biologiczna substancja, czy też dirty bo nigdy nie da się ochronić żadnego kraju zachowując zasady otwartości terroryzm światowy też nie śpi i ma się całkiem dobrze. Przez te ostatnie 10 lat był Londyn, Barcelona, Moskwa, Indie, Breivik, i wiele, wiele innych epizodów. Lotniska, pociągi, metra, budynki rządowe, hotele, świątynie... terrorysta nie przebiera w Polska? Kraj położony na uboczu głównych akcji politycznych. Kraj spokojny, który nie wadzi nikomu? Wygląda na to że jak na razie nie musimy się martwić, że będą nam bomby na ulicach wybuchać. A więc jednym słowem jesteśmy w strefie ‘terrorizm free’.I tak, i nie. Ostatnio stawianie krzyży przed pałacem prezydenckim to również forma rodzimego terroryzmu tak dawno polemizowałem na ten temat z kolegą. Po moich wypowiedziach, kolega napisał mi email pod tytułem ‘Nie bójmy się krzyży’, w sensie aby się odczepić od tego ważnego dla każdego z Polaków symbolu religijnego, narodowego, i manifestacji wiary ponad 90% obywateli naszego mnie, my się krzyży nie boimy. Boimy się tylko ludzi, którzy perfidnie używają tego symbolu dla swoich własnych (terrorystycznych/politycznych) bodajże nie mówię tutaj o tysiącach zwykłych ludzi, gotowych poświęcić swoje życie, aby bronić ich najświętszego symbolu, jakim jest według mnie, to naprawdę wszysko jedno jakiego narzędzia używa terrorysta; czy to będzie tradycyjna bomba, czy dirty bomb, czy ambona kapłana w światyni, z której nawołuje się do zniszczenia kultury i stylu życia krajów, krajów które w ich konstytucjach zapewniły prawo wybudowania tej świątyni, czy też nawet na różne oblicza... i nie ma lepszego i gorszego terrorysty.
"M jak miłość", najchętniej oglądany polski serial, świętuje właśnie 18. urodziny. - Na początku liczyliśmy na osiem, dziesięć odcinków. Nie przypuszczaliśmy, że to się tak rozwinie - mówi Teresa Lipowska, serialowa Barbara.
Dwudzieste piąte urodziny. Ćwierć wieku. Jakie to… smutne? Piętnaście lat temu na urodzinowej imprezie piłam oranżadę, jadłam pączki i pytałam mamę czy daleko jeszcze do mojej osiemnastki. Czy daleko jeszcze do dorosłości… „Nawet się nie zorientujesz, kiedy to zleci”. No i zleciało. Musiałam iść na studia. Jak wszyscy z mojego rocznika. Bo teraz trzy litery przed nazwiskiem to już nie nobilitacja, a wymóg. Chciałam przerwać w połowie, gdy dostrzegłam, że obrana przeze mnie ścieżka donikąd nie prowadzi. Nie pozwolono mi. O kolejne dwa lata odwleczono mi wyrok… W kilka miesięcy po dołożeniu trzech liter przed imieniem i nazwiskiem, wciąż utrzymuję kontakt z połową grupy. Spotykamy się raz na kilka tygodni i wprowadzamy w ten sam depresyjny stan, przerzucając liczbami – kto ile CV posłał w świat, kto ile rozmów kwalifikacyjnych odbył. Mam podejrzenie, że moim curriculum vitae podciera sobie tyłki już ¾ Częstochowy. I co z tego? Czytam po dwadzieścia parę książek w miesiącu, sypiam od 4 do 11 i mogę odwiedzać znajomych w południe, co najdobitniej świadczy o tym, że mam 25 lat i żyję na koszt rodziców. W moim mieście, gdzie bezrobocie dotyka co 4 mieszkańca nie jest to jakoś specjalnie zadziwiające… Polska zmusza do kończenia studiów. Tymczasem ci z moich znajomych, którzy przerwali edukację po szkole średniej i wybyli do Anglii, Holandii czy innej Norwegii, budują domy i zakładają rodziny. To, że język odchodzi w zapomnienie, to że wszystko, co ważne, zostało tutaj – nieistotne. Bo polskości do garnka nie wsadzisz. Możesz sobie ją między pośladki wcisnąć, co najwyżej… Ej, Polsko! Dasz nam jeść? Oj, chyba nie… To, co teraz uskuteczniam to gderanie frustrata. Nic nowego, nic odkrywczego. Ale dzień urodzin wywołuje u mnie smutek, zamiast radości. Spotkanie z przyjaciółmi z lat studenckich potęguje poczucie otępienia, zamiast dawać ukojenie. Bo patrzę na twarze młodych, bystrych ludzi, których głupi kraj wyprowadził w pole i widzę, że dla nas nie ma żadnej nadziei. Ej, Polsko! Oddasz nam stracone lata? W chwilach takich jak ta, kiedy zalewa mnie fala frustracji, mam w głowie popularne pytanie: jak żyć? Jak żyć bezustannie na cudzy rachunek? Jak żyć z wyrokiem: „niedługo będzie dla pani za późno na dzieci”? (Ej, doktorze, mam je powietrzem wykarmić?) Jak żyć tu, gdzie byle bałwan dostaje kilkadziesiąt tysięcy premii od państwa, a przyjaciółka walczy o 70zł zasiłku rodzinnego? Piękne są te wszystkie porady – wyjedź z miasta, wyjedź z kraju (najlepiej wyemigruj na księżyc, co?). Bo ja mam być robotem bez uczuć, rzucić rodzinę, rzucić strony, które kocham i gnać do obcych, bo tu mnie na zimowe obuwie, wyjście do kina albo kostkę masła nie stać? Ilu jeszcze ludzi musi podciąć sobie żyły, zniknąć z powierzchni ziemi albo wybyć w świat, żeby dało się tutaj normalnie żyć? Po co było stawiać się zaborcy, po co było przelewać krew niewinnych ludzi i w podziemiach uczyć rodzimej mowy, skoro teraz mamy się wyludniać? Skoro teraz najprostszym rozwiązaniem jest posłanie Polaka do Niemców i Anglików? Czy kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym Polak obudzi się, sięgnie po gazetę, pocałuje dziecko w czoło i pomyśli: „Boże, jak to dobrze żyć w normalnym kraju”? Jasne. Jak kolejne zabory zrównają jego dawną ojczyznę z ziemią. Bo kto będzie chciał oddać życie za taki kraj? Mam dla Ciebie prezenty! Zapisz się do newslettera i odbierz darmowe ebooki. 0 komentarzy Wszystkiego najlepszego! 🙂No, jak mi stuknęło ćwierćwiecze,to też popadłam w nastrój iście filozoficzny 😉O tyle dobrze,że ja miałam to szczęście iż udało mi się zdobyć pracę w trakcie studiów. I to w swoim zawodzie, a to już w ogóle zakrawa na cud 🙂 Ja zaczynam żałować, że pracowałam w trakcie studiów. Łączenie szkoły dziennej i zaocznej + pracy do 1 w nocy na niewiele się zdało 😉Dziękuję za życzenia! Pomimo całego Twojego dzisiejszego pesymizmu – wszystkiego najlepszego ci życzę. Wierzę, że w końcu wszystko jakoś się poukłada i dniu dwudziestych szóstych urodzin będziesz kipiała optymizmem 🙂 Właśnie! Mam nadzieję, że przyszłoroczny wpis będzie bardziej optymistyczny 🙂 Dziękuję! Amen… pieprzona rzeczywistość :/ Wszystkiego najlepszego i głowa do góry. Więcej pozytywnego myślenia. Chyba wyleczyłam się już z chorego optymizmu 😉 Dziękuję! :* Na początku życzę Ci wszystkiego najlepszego! 🙂 Jestem w podobnej sytuacji do Twojej, z tym, że od skończenia studiów minęło kilka lat, też jestem ze stycznia, kończyłam 29 lat ostatnio. Przez ten czas po studiach przez rok pracowałam (oczywiście na um. o dzieło, bo jakżeby inaczej), teraz bezskutecznie szukam pracy od czerwca. 🙁 Jestem na utrzymaniu męża, nie rodziców, co też nie jest dużym pocieszeniem. Mamy jedno dziecko i ciągle słyszę pytania: kiedy drugie? I mówię, że nie wiem. Był czas, gdy oboje byliśmy bez pracy. Boję się, że to się powtórzy. I pewnie moja prawie pięcioletnia córka będzie jedynaczką. Szkoda gadać. Wczoraj załapałam taki beznadziejny nastrój, że aż się popłakałam (nie pierwszy raz i nie ostatni). Do tego nie jestem przebojową, wygadaną, pewną siebie osobą. Nie mam żadnych znajomości. I co mam zrobić? 🙁 Dorotko ja wręcz uwielbiam to pytanie!!!!! Kiedy drugie????????Tylko mój już ma prawie 8 lat… Jak ja Cię rozumiem, tylko tyle, że ja jestem już po 30-stce…z wyrwą w CV :/ Powyższy wpis to również efekt gównianego nastroju z wczoraj. Popełniłam go o 4 nad ranem i chociaż teraz mam trochę lepszy nastrój, to i tak sytuacji nic nie zmieni. I Ty, i ja, i wielu innych pewnie jeszcze długie lata będziemy drżeć o to, czy czasem za chwilę nie zostaniemy z niczym. Bo zwiększają się ceny wszystkiego, tylko nie zarobki. Pełen podziw, że i tak zdecydowaliście się na dziecko, wielu ludzi, których znam po prostu tego nie chce, bo w tym kraju wypełnianie "obowiązku" prokreacyjnego jest nieopłacalne i tylko stresu dostarcza. W każdym razie chciałabym Cię jakoś pocieszyć, ale sama widzisz, jak jest… 🙁 Pocieszę Was, że mnie od lat nagabują: "kiedy pierwsze?!" 😉 Albo: "no kiedy ten ślub?". Jak znajdę, kuźwa, jakąkolwiek pracę, ludzie! Nie chcę tu za bardzo wchodzić w sprawy mojego życia prywatnego, ale z tym decydowaniem się to możesz się domyślić, jak to czasem bywa. 😉 A teraz, kiedy tym bardziej wiem, jaka to odpowiedzialność i ile dziecko kosztuje, raczej nie dopuszczę do tego, by Karolinka miała rodzeństwo. Niestety, miłość to nie wszystko. Więcej, spełnianie podstawowych potrzeb takich jak jedzenie, dom to też nie wszystko. Inne dzieci chodzą na angielski, moja córka też chciała – zapisałam ją i jest bardzo zadowolona. Nie chcę, by omijało ją coś może nie niezbędnego do życia, ale jednak w jakiś sposób potrzebnego. Teraz nie jest u nas źle, M. ma dobrą pracę, wystarcza nam na tzw. życie, ale niestety…. Ciuchy, książki, kosmetyki kupuję bardzo rzadko, bo wolę opłacić dziecku angielski czy pójść z nią do teatru. I każdego dnia cieszę się, że M. ma w miarę pewną, stabilną pracę (zatrudniony jest przez międzynarodową korporację, raczej go nie wywalą), bo wiem jak to jest nie mieć nic. Wiadomo jak to jest – kiedy pojawia się dziecko, to jego potrzeby wychodzą na pierwszy plan. Bardzo się cieszę, że macie pewien komfort i nie musicie martwić się o kolejny dzień. To bardzo budujące 🙂 Ja co prawda pracę mam, ale po studiach szukałam ponad mojego rocznika prawie nikogo już nie ma w kraju. To samo z rodziną, brat w Anglli, kuzyni też, kuzynka w Stanach. Gdybym teraz została bez pracy to nawet bym się nie zastanawiała tylko wiała z tego kraju w którym po włączeniu wiadomości oglądamy posłankę Pawłowicz…Porażka. Ode mnie też wielu, bardzo wielu siedzi już daleko stąd. Wielka szkoda, że musimy tracić z oczu rodzinę i przyjaciół, bo inaczej musielibyśmy oglądać ich w kilometrowych kolejkach do Urzędu Pracy… Nic optymistycznego. Mogę się tylko podpisać pod wszystkim, co napisałaś. Ale dobitnie… Aż brakło mi słów, bo wszystko mi tylko życzyć Ci wszystkiego najlepszego, nowego i lepszego porządku oraz mniej zmartwień, także tych egzystencjalnych. 🙂 Dziękuję, oby się spełniło 🙂 Klaud, najlepsze życzenia! będzie dobrze, kiedyś musi… Kiedyś tak -> patrz, ostatni akapit 😉 Dzięki słońce! :* Mimo wszystko wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Nie warto się smucić w takim dniu. Jeszcze będziesz miała na to czas. Zatem głowa do góry i ciesz się, że dane Ci było przeżyć kolejny rok 🙂 Fakt, mam trzysta sześćdziesiąt parę innych dni na to 😉 Dziękuję! Nie upraszczajmy z tą zagranicą. Sama mieszkam już podan 5 lat w Niemczech. Nie, że za chlebem – miałam pracę i to dobrą, o odejściu powiedziałam szefowej podczas spotkania na ktorym chciała mi zaproponować nowe stanowisko, szkolenia w Barcelonie i kto tam wie jakie bajery… Pojechalam za głosem serca i co? I do dziś siedzę w domu. Jeśli wysyłam podania poniżej moich kwalifikacji to czasem nawet ktoś ze mną pogada ale głównie po to, by mi powiedzieć, że w tej pracy raczej bym się nudziła i szybko im uciekła. Jak szukam zgodnie z kwalifikacjami to zawsze łatwiej wziąść swojego z podobnymi papierkami. Mogę pracować, i owszem, gdy sobie moimi papierami tyłek podetrę i pójdę sprzątać lub zrobię kurs na opiekunkę dla starszych. Będzie z tego kasa ale co z satysfakcją i realizowaniem samej siebie? Mam tu parę znajomych Polek i wszystkie pracują poniżej kwalifikacji, no bo jakoś żyć trzeba. Zagranica nie jest rozwiązaniem, przynajmniej nie dla osób, które już zakończyły edukacje, bo te które są w trakcie mają jeszcze całkiem niezłe szanse. Poza nimi tu pewnie zawsze będzie praca, ale tylko ta, której rodacy nawet kijem nie ruszą więc oferuje się obcokrajowcom. Taka jest dzisiejsza prawda. Nie wiem co studiowałaś ale póki co nie ma rady, trzeba zacisnąć zęby i szukać dalej. Może nie tylko w Częstochowie? A jak już coś złapiesz to poważnie pomyśleć nad nowymi kwalifikacjami. Takimi jakie odpowiadałyby Twoim zainteresowaniom ale i dawały jakieś sensowne możliwości zatrudnienia. Moja siostra po filologii niemieckiej też niewiele mogła robić poza parzeniem kawy. Dorobiła logistykę i choć łatwo nie ma, czasem na czas określony, czy w zastępstwie ale pracuje. A gdy kontrakt się kończy zwykle najdalej za miesiąc ma coś nowego. Powodzenia życzę, z calego serca… Wiesz, sama w takich chwilach zwątpienia mówię sobie, że przecież nie będzie tak do końca mojego życia, w końcu musi się coś zmienić. W coś trzeba wierzyć… Ja mimo wszystko żałuje, że wróciłam do PL aby skończyć studia. Mogłam siedzieć za granicą gdzie w całkiem miłej atmosferze i z dobrymi zarobkami mogłam sobie żyć spokojnie. Cóż pracowałabym bym poniżej swoich ambicji i kwalifikacji, ale za to dostawałabym za tydzień więcej niż tu za miesiąc. Zgadza się, że za granicą nie jest tak różowo – kto nie był ten tego nie wie, ale jest chyba lepiej niż tu. A do autorki: może własna działalność? to chyba jest jedyne logiczne rozwiązanie, choć nie mogę zrozumieć dlaczego państwo ciągle podwyższa koszty w sektorze prywatnym Mi się to w głowie nie mieści. To jak strzelać sobie samemu w stopę. Może tak budżetówce uciąć 13tki, a nie dobijać małe przedsiębiorstwa. Najlepiej to by chyba było próbować kończyć za granicą studia 🙂 Bo to daje tu jakieś bardziej wymierne szanse. Pieniądz pieniądzem, oczywiście lepiej go mieć ale z czasem odzywa się frustracja. I jakiś taki żal, że przecież stać człowieka na ambitniejsze zajęcia tylko że jakoś nikt nie chce dać na to szansy… Niektórzy probują odkuć się za granicą by później mieć jakiś sensowny start w Polsce. Tylko że łatwo stać się niewolnikiem pieniądza a świadomość że będzie się go miało zdecydowanie mniej paraliżuje i skazuje wiele osób na taką pracę bez ambicji w nieskończoność… Alison, oczywiście mam świadomość, że nigdzie nie ma raju. Nie jestem też wyznawczynią hasła "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i wcale nie uważam wyjazdu zagranicznego za taki cudowny pomysł, ale jednak trzeba przyznać, że tam człowieka stać na chleb, wyjście do teatru i kurtkę dla dziecka. Tutaj niektórzy zarabiają tak mało, że naprawdę dziwię im się, że jeszcze mają chęci do życia… Swoją drogą, satysfakcję i realizowanie swoich marzeń chyba powinnyśmy schować gdzieś w kąt, bo bardzo o to dzisiaj trudno 😉 W moim mieście, które nie ma bogatej oferty dla studentów, wybrałam polonistykę ze specjalnością animacja kultury, a później – edukacja kulturowa. Zawsze miałam świadomość, że to nie jest zawód przyszłościowy, ale nie spodziewałam się, że w Urzędzie Pracy usłyszę, że stanowię podgatunek, dla którego nie ma kategorii w systemie i mogę chodzić po oferty, a i tak nigdy niczego mi nie dadzą 😉 Blannche,mam wielką ochotę założyć działalność. Jest pomysł, jest rys, jest wszystko, ale myśl o tym, że niebawem musiałabym płacić 1000zł ZUS-u [a w następnych latach chcą to jeszcze zwiększyć], to z miejsca robi mi się słabo 😉 Obyśmy nigdy nie dożyli dnia w którym faktycznie będziemy musieli schować w kąt samorealizację… Opowiem Ci inną historię. Moja znajoma rownież studiowała ale podczas pisania pracy napradła ją jakaś blokada. Wbiła sobie do glowy że nie da rady jej napisać i już. I tak ze studiami ale bez obrony nie znaczyła nic. Przez 6 lat tyrała w sklepie za psie pieniądze, za które pewnie nigdy nie mogłaby żyć samodzielnie i drżąc o to czy jutro też będzie miała pracę. W końcu zebrała się w sobie i nadrobiła co jej tam kazali by po raz drugi mogła przystąpić do pisania pracy. Tym razem jej się udało a niedługo później zgłosiła się, gdy w jej sieci sklepów szukali kogoś do usprawniania procesów. Bez odpowiednich literek przed nazwiskiem w ogóle by jej nie brali pod uwagę a tak faktycznie pracę dostała. Praca biurowa, z o niebo lepszymi zarobkami, spokojem o jutro i satysfakcją z tego, co się robi. Nie można tracić nadziei na poprawę. W przeciwnym razie po co w ogóle żyć? By tyrać, żreć i spać?Swoją drogą jesteś pewna z tym Zusem? Nie jestem na bieżąco w tych sprawach ale wydaje mi się że jak na początek działalności to dużo, wręcz za dużo… Na początek 400 🙂 Zwiększa się po dwóch latach. Niejedną firmę to wykończyło… Co do tych liter przed nazwiskiem – lepiej mieć, niż nie mieć, jeżeli już zaczęło się studia – przykład Twojej znajomej dobitnie to pokazuje. Mojej koleżance też polecono zrobić chociaż licencjat, poświęciła na to trzy lata [a jest już przed 40-ką], po czym uznano, że lepiej zatrudnić młodą osobę z magistrem, niż trzymać doświadczoną pracownicę dwudziesty rok [po trzech miesiącach prosili o powrót] 😉 Ale znam też pozytywne przykłady ludzi, którzy dzięki zdobytemu po latach licencjatowi czy magistrowi, mogli awansować w pracy i teraz naprawdę dobrze im się żyje. Tak więc czasem naprawdę warto 🙂 Kochana, jak ja Cię rozumiem! Jestem od Ciebie dziesięć lat starsza, ale widzę, że nasza sytuacja tak naprawdę niewiele się różni. W mojej miejscowości panie z kółka różańcowego modlą się o moje drugie dziecko, wszak córa ma już 13 lat :/ A ja, gdybym miała możliwość, zaplanowałabym i przeżyła swoje życie zupełnie inaczej (tylko córy bym nie wyrzuciła). Jestem z Tobą i mam głęboką nadzieję, że Twoje życie wreszcie się odmieni na lepsze! I jeszcze coś: zazdroszczę Ci mobilizacji w nauce języka i postępów – to robi na mnie wielkie wrażenie, oby tak dalej!Niech Ci się wiedzie, ściskam i pozdrawiam:) "W mojej miejscowości panie z kółka różańcowego modlą się o moje drugie dziecko, wszak córa ma już 13 lat :/ A ja, gdybym miała możliwość, zaplanowałabym i przeżyła swoje życie zupełnie inaczej (tylko córy bym nie wyrzuciła)". Isadora, no dokładnie opisałaś mój stan ducha, tylko moja córka ma 11 lat, a poza tym wszystko się zgadza. No tak, mnie też sąsiadki zaczepiają z jakże uroczym pytaniem: "kiedy Ty będziesz miała dzieci?!" /brat mój dorobił się już trójki ;)/ – już kij z tym, że wchodzą z butami w czyjeś życie, ale mam wrażenie, że ci wszyscy, o których mówimy, żyją w jakichś bajkach i nie mają pojęcia o tym, jak wygląda teraz życie młodszych pokoleń… Isadora, dziękuję! :* Ja mam problemy zdrowotne, które związane są z ciężkim porodem (nie chcę wchodzić w szczegóły, ale chodzi o to, że powinnam iść na operację, ale po niej nie będę mogła już mieć dzieci). No i byłam na wizycie u baardzo mądrej pani ginekolog, która mi zadała pytanie: chce pani mieć jeszcze dzieci? Ja na to: tak, chcę, dlatego nie podejmę teraz (a było to już chyba z dwa late temu) decyzji o operacji. A ona na to: to proszę się zabrać za robienie dzieci (dosłownie tak powiedziała) i potem się zoperować jak najszybciej. Ja się wkurzyłam i powiedziałam: Tak? A za co je wychowam? Za co je wykarmię? Jestem odpowiedzialna. Sorry. :] I tak teraz tkwię w takim zawieszeniu, niby bym chciała mieć więcej dzieci, ale w obecnej sytuacji nie zdecyduję się na nie, bo nie mam pracy i nie mamy na tyle dobrej sytuacji, by mąż utrzymał mnie i jeszcze dwójkę dzieci. A do byle jakiej (czyt. np. fizycznej) pracy nie pójdę, bo z powodu moich problemów zdrowotnych mogę dźwigać tylko do 5 kg (i to w porywach). Patowa sytuacja. Jesteś w identycznej sytuacji [niemal kropka w kropkę], jak moja przyjaciółka, więc wyobrażam sobie, co możesz czuć. U mnie też za niedługi czas może być już za późno, ale co zrobić? Zrobić i urodzić trudno nie będzie, ale co dalej? 🙁 Chyba każda młoda para może sobie stawiać teraz takie pytania… Tak, a potem się dziwią, czemu młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci… Najlepszego jeszcze raz, ja jestem w podobnej sytuacji do Twojej, ale mimo wszystko nie tracę, ale wiem że chyba będę musiał się zmienić położenie swoje zamieszkania, ale będzie to Polska , czas pokażę . Mimo wszystko w wierzę;]Wiem, że Tobie także się dostać pracę i nie będziesz zmuszona do przymusowego weimigrowania 3 mam kciuki:)Post mnie ujął i ścisnął mi serce jak cholera. Jednak optymizm nie pozwala mi się poddawać;)Głowa do góry Też mam dziesięć lat więcej niż autorka i ten kraj pozbawił mnie optymizmu. Nie ma co wierzyć i liczyć na łut szczęścia bo on się nie taka jest rzeczywistość. Lepiej od razu pakować walizki. Żeby to pakowanie walizek było takie proste. Musiałabym zostawić narzeczonego i dzieciaki brata z dala od siebie. Niewykonalne. A u mnie wygląda to jeszcze gorzej. Mamy swoje mieszkanie (na szczęście), dziecko ma tu swoje przedszkole, koleżanki, rodzinę, środowisko no i przede wszystkim mąż ma tu naprawdę dobrą pracę. Naprawdę, nie jest to proste. Z pensji męża, jego tzw. fuch, moich zleceń (niestety sporadycznych, no ale coś tam się dzieje) jakoś tam żyjemy. W razie czego możemy też liczyć na wsparcie rodziców. Nie tak łatwo wyjechać za granicę, szczególnie, że nie mamy tam rodziny, a ja nie mogę pracować fizycznie (a pewnie taką pracę tam bym jedynie znalazła). Rany, jakie bliskie jest mi wszystko, co napisałaś. Za dwa miesiące również stuknie mi ćwierćwiecze, z tym, że ja wciąż studiuję, już drugi kierunek – oba wbrew moim zainteresowaniom, co okazało się niestety dopiero w trakcie studiów, do obu mnie przymuszono i teraz właściwie tak to "ciągnę" tylko po to, by jak najdłużej odwlekać moment pójścia na bezrobocie… Nie powiem Ci, że głowa do góry i wszystko będzie dobrze, bo sama średnio w to wierzę, ale trzymaj się ciepło i mimo wszystko ciesz urodzinami. 🙂 Mieć 25 lat i być bez pracy to zawsze lepiej niż mieć, dla przykładu, 35 i też być bez pracy. 😉 Zobaczymy czy za 10 lat Twoje słowa mnie nie zdołują 😉 Oczywiście chcę wierzyć, że wszystkim nam będzie lepiej. Choć marne to pocieszenie, że w podobnym bagnie tkwi tylu ludzi… Niestety doskonale Cię rozumiem. Ja też mam urodziny za pasem i całkiem podobne refleksje mnie dopadają. Jednak mimo wszystko życzę Ci wszystkiego najlepszego. Dwa dni temu, w dniu moich urodzin, także miałam raczej pesymistyczne wizje dotyczące teraźniejszości i przyszłości. Niby dwadzieścia jeden to nie to samo, co dwadzieścia pięć lat, ale my wodniki już mamy taką melancholijną, destrukcyjną naturę… Czy mylę się? Nie, my po prostu z większą dosadnością rejestrujemy każdym razie, życzę Ci wszystkiego najlepszego, oby Polska wkrótce dała nam jaśniejsze perspektywy na życie! Cała prawda o Wodniku… 🙂 Dziękuję, mam nadzieję, że naprawdę za rogiem czai się dla nas coś lepszego! Czuję dokładnie to samo. W kwietniu skończę dwadzieścia pięć lat, mam ukończone studia, a pracy brak. Po pierwsze – wszystkiego najlepszego. Jak kończyłam 25 lat, w kółko słuchałam tej piosenki: oddaje Twój stan podobnie. Bezrobocie i żadnych perspektyw. Obaj bracia z rodzinami w Irlandii, niby mogę do nich jechać, ale wciąż mam nadzieję, że coś się zmieni, bo nie chcę znowu wyjeżdżać z Polski, chcę, aby ten kraj pozwolił mi na to, by w nim żyć. Ale jak? Studia skończyłam – leśnictwo, brzmi dumnie, co? I co z tego, skoro nie mam pleców? Nie mam dziadka, ojca, wujka w strukturach lasów państwowych? Co z tego?Pamiętam jak miałam 18 lat i decydowałam się na studia. 80% moich koleżanek i kolegów z klasy wyjechało (wtedy był ten cały boom na wyspy brytyjskie i Irlandię). Ja myślałam sobie – a to głupki, ja w tym czasie, kiedy oni będą za przeproszeniem zapierd… na zmywaku, zrobię sobie mgr inż i będę KIMŚ. Co się okazuje po 10 latach? Ci sami, z mojej klasy, pozakładali w Anglii i Irlandii rodziny. Mają dobre prace – w korporacjach, pomniejszych firmach, bankach. Jeżdżą co roku na wakacje – Grecja, Hiszpania, Egipt, Cypr – widzę to na zdjęciach na fejsie. Nie żyją w luksusach, ale w krajach, które umożliwiają im godne życie za standardowe stawki. I kto się śmieje ostatni? A ja, z moim mgr inż i zasiłkiem dla bezrobotnych, wakacje oglądam w programach, kończących się słowami "Czytała Krystyna Czubówna"…"Poziom korupcji w Polsce się zwiększa" jak śpiewał Kazik w "Wicuś ulepił grzybki"… Może to jest to? Naćpać się i odlecieć… żeby nic już nie widzieć. Jakbym czytała o sobie i o niektórych swoich znajomych… Lubię tę piosenkę… 😉 Rany, to wszystko takie smutne o czym piszesz. Leśnictwo, kurczę! Faktycznie wygląda to na dobry, opłacalny kierunek. Jednak dziś nie ma już nic pewnego. Zwłaszcza bez znajomości 🙁 Bardzo ładnie to napisałaś. I rzeczywiście, latami walczyliśmy o wolny kraj, a teraz sami pchamy się w ręce obcych. To po co to było? Ale to nie Polska, a ludzie, którzy nią rządzą. "Twoja jest krew, a ich jest nafta" i cóż my, prości ludzie możemy na to poradzić? ach, no i zapomniałabym – spełnienia wszystkich marzeń! Dziękuję 🙂 Oczywiście, kocham Polskę jako Polskę – historię, kulturę, język, tradycję. Ale nie to, co zrobiono z niej teraz… Przygnębiająco czyta się zarówno Twój post jak i komentarze pod nim. Doskonale Cię rozumiem, choć bardzo bym chciała kompletnie nie wiedzieć o czym mówisz. U mnie było podobnie a i w tej chwili jest bez szału, bo z pracą jest różnie. I jak tu zaplanować cokolwiek? Jestem od Ciebie starsza o prawie cztery lata, ze swoim meżem jestem prawie 12 lat, z czego ponad trzy po ślubie. Ale jak możemy starać się o choćby jedno dziecko, skoro nie wiadomo czy za kilka miesięcy wciąż będziemy pracować?Nie chcę się żalić, nikogo obwiniać – jest jak jest. Ale smutek pozostaje i takie refleksje jak Twoje nachodzą mnie coraz częściej. To prawda, smutne są nasze historie – Twoja, moja, innych piszących tutaj i tych, którzy tego posta nie przeczytają, ale doskonale znają temat… Cóż innego możemy zrobić? Nie pójdę pod sznur tylko dlatego, że mam dość słuchania, że 'mogłabym już pójść do pracy'. Ale smutno jest, nic nie poradzę 😉 Podpisuję się pod tym wszystkim rękami i nogami. Mam 24 lata, studia skończyłam na licencjacie z pełną świadomością tego, że filologia polska nic mi w życiu nie da. Od czerwca szukam pracy. Ponad setka wysłanych CV i trzy rozmowy po to, by usłyszeć, że mam za mało doświadczenia (9 miesięcy jako sprzedawca w ogóle się nie liczy, nawet gdy aplikujesz na to samo stanowisko:/). Chętnie bym się przekwalifikowała, ale na kolejne studia czy kursy trzeba mieć pieniądze. A by mieć pieniądze, trzeba mieć pracę… Człowiek ma plany, marzenia – nie wycieczki czy zakupy w Paryżu – własny kąt i życie od pierwszego do pierwszego, ale nawet tego nie da się zrealizować. Wyjazd za granicę? Rozważam ciągle, ale w grę wchodzi tylko pobyt na stałe. Po co wracać? Zarobić na dom, a później siedzieć na bezrobociu bo dalej nie mamy doświadczenia? Najgorsze jest trwanie w tym zawieszeniu – chciałoby się coś zrobić, iść na przód, realizować plany i marzenia, ale się nie da… Trzeba jednak wierzyć, że ten rok będzie przełomowym (w pozytywnym kierunku). I tego Ci życzę z okazji urodzin 🙂 Ja się zastanawiam skąd niby mamy mieć doświadczenie skoro nigdzie się nie pracowało, to mnie najbardziej dziwi, że wymagają doświadczenia od młodej osoby, która co dopiero skończyła studia i nie miała pracy….. Ja mam kilka lat doświadczenia, ale to i tak niczego nie zmienia 😉 Sytuacja identyczna, jakbym nie robiła wcześniej nic. Podobnie jak 'Strona po stronie' nie odczuwam potrzeby zarobienia na pierdoły, jedynie na jakiekolwiek życie. Bo dość już mam słuchania, że mam 25 lat, narzeczony 27, a dalej zachowujemy się jak licealiści, bo ani dzieci, ani mieszkania, ani ślubu, ani niczego 😉 Trochę się czuję, jak element wybrakowany, bo spośród przyjaciółek wszystkie miały fart – mieszkanie po babci/cioci/mamie albo rodzinie męża. Praca u kolegi taty/koleżanki mamy/w firmie wujka. Tylko mnie nic, kurczę, z nieba spaść nie chce 😉 My mamy kawalerkę po babci. Wyłożyliśmy na jej wykup (na szczęście – w porównaniu z cenami – tylko kilkanaście tysięcy) całą kasę z wesela plus jeszcze kredyt. I każdego dnia cieszę się z tych 33 m2, na których mieszkamy…. Wiem, że mieliśmy dużo szczęścia chociaż w tym wypadku. A jeśli chodzi o cv, to wygląda ono trochę lepiej niż tuż po studiach, tylko co z tego? No właśnie… z tego co widzę, to za wiele to nie dało. Ale może wróci mi jakaś wiara w siebie. W ciągu ostatnich dni niestety z tym kiepsko. Kurczę, wiary w siebie i swoje możliwości nigdy nie wolno tracić. Bo sami sobie podcinamy tym skrzydła 🙁 Dobrze, że chociaż na tym polu Wam się udało – to trochę pocieszające, że czasem jest lepiej, niż gorzej 🙂 Ja też mam jakieś doświadczenie, ale zbytnio nie mogę tego wpisać w cv. Czemu? łatwo się domyślić. Wychodzi na to więc, że nie mam żadnego. Koło się zapętla. Krótko, dobitnie i jak prawdziwie. Świetny tekst! Myślę dokładnie tak samo Jestem też po filologii polskiej, skończyłam studia 6 lat temu. Na szczęście przez cały ten czas pracuję w zawodzie. W czasie studiów robiłam wszelkie specjalizacje jakie się da, w tym bibliotekoznawstwo i podyplomową historię. Nie pracowałam wtedy. Dzięki temu zawsze coś jest. Jak nie biblioteka, to polonista, to coś innego. Mieszkam w Łodzi gdzie też nie jest za ciekawie z pracą, jednak udaje się. Może podejmij ryzyko wyjazdu do innego miasta, może Poznań, Warszawa. Gdybym nie miała pracy w Łodzi, nie siedziałabym tu kolejne miesiące. Nie mam sentymentów, bo to mnie nie nakarmi. Trzeba podejmować ryzyko, inaczej możesz to CV nadal wysyłać. Teraz zaczęłam studia doktoranckie, bo mam inne plany co do mojej przyszłości, nie chcę żeby było tak jak teraz, ale działam! Wszystkiego dobrego!Parę dni temu skończyłam 30 lat, to jest dopiero dół:-( Wyjazd nie jest u mnie możliwy, niestety. Choć bardzo bym chciała, bo czytam, że u mnie bezrobocie wynosi 24%, a w takim Poznaniu 2,1 – kolosalna różnica 😉 Chciałabym pozwolić sobie na studia podyplomowe, ale za drogo. Miałam robić doktorat, promotorka z dziekanem bardzo namawiali – też nie mogę sobie na to pozwolić. I tak trwam ze statusem 'bezrobotna i bez perspektywy'. Ale wciąż się łudzę, że gdzieś tam, na horyzoncie, pojawi się promyk :)) Ehh… Bardzo dobrze Cię rozumiem… Ja w tym roku kończę mojego mega przyszłościowe studia (polonistyka) i świat po prostu stoi przede mną otworem… Czuję się momentami jak wyrzutek społeczeństwa. A już zupełnie łapię doła w towarzystwie najlepszej przyjaciółki i jej chłopaka – oboje kończą medycynę. W moim rodzinnym mieście nie mam szansy na pracę, dlatego na jesieni przeprowadzam się do Poznania – miasta, gdzie robiłam licencjat i gdzie mam nadzieję znajdę swoje miejsce na ziemi… Nie chcę zarabiać wielkich pieniędzy i robić kariery. Chcę godnie żyć, nie liczyć każdego grosza. Móc sobie pozwolić na latte z przyjaciółką czy kino z chłopakiem. Móc sobie pozwolić na dzieci. Nie wyobrażam sobie wyjazdu z Polski na stałe. To jest mój kraj i nie chciałabym żyć nigdzie indziej. Ale to życie mnie przeraża. Za moment wkraczam w dorosłość i samodzielność, i naprawdę nie wiem, jak to będzie… Mimo wszystko życzę Ci, abyś potrafiła się cieszyć tym, co masz. I żebyś w końcu też znalazła pracę, w której Cię docenią. 🙂 Wszystkiego dobrego :* Dziękuję 🙂 Tego samego życzę Tobie i wszystkim innym. To przygnębiające, że dla godnego życia musimy tułać się po kraju i świecie. Jakby nie można było żyć normalnie tam, gdzie serce nas trzyma 🙁 Przede wszystkim wszystkiego najlepszego. Życzę Tobie i nam czytelnikom i komentatorom, by kolejne Twoje/nasze urodziny było nam już lepiej żyć w tym pięknym i trudnym tym roku kończę 31 lat. Zarabiam na rękę kwotę bliską najniższej krajowej ale i tak jestem szczęściarą, bo mam pracę. Skończyłam dwa bardzo daleko od siebie oddalone fakultety i studia podyplomowe. Nie mam na razie jakichkolwiek perspektyw na inną pracę w moim mieście. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Podpisuję się pod napisanym przez Ciebie tekstem. Staram się nie ciepło. I to jest bardzo smutne, że musimy zadowalać się 'byle czym', bo lepiej mieć cokolwiek, niż nie mieć nic wcale 🙁 Wszystkiego najlepszego! Ja doszłam do stanu upodlenia, gdzie zamiast studiów w kraju wolałabym być sprzedawczynia w Anglii 🙁 Dziękuję 🙂 Raczej nie ma w tym nic upadlającego. Taka jest rzeczywistość, z którą musimy się mierzyć. Ach, ci to nigdy biedni nie będą 😀 Najlepszego z okazji urodzin! Eh, takie są dzisiejsze realia… Obawiam się, że mój los będzie podobny do Twojego. Ja w tej chwili jestem na filologii polskiej na naszej wspaniałej częstochowskiej uczelni. Na etapie licencjatu. Zastanawiam się dość poważnie nad tym czy opłaca mi się marnować dwa lata na magistra. Na tym kierunku czasem trzeba się napocić tyle, że szkoda gadać… A jakie perspektywy? Właśnie marne. Cóż z tego, że się jest człowiekiem ambitnym, z marzeniami a może i z talentami? To wszystko przyćmią niestety nasze smutne polskie realia. Lubię swój kraj i tym bardziej jest mi przykro, że dzieje się źle. Trzymam mocno kciuki za Ciebie, bo niestety my studenci i absolwenci Jedi możemy powiedzieć, że lata spędzone na studiowaniu są przynajmniej w połowie zmarnowane. 🙂 Pozdrawiam Mnie dwa lata magisterki zleciały błyskawicznie – specjalność 'edukacja kulturowa' była dla mnie prawdziwą przyjemnością i właściwie nie żałuję, że spędziłam jeszcze dwa lata na naszej cudownej uczelni. Ale tak naprawdę nic mi te dwa lata, ani dodatkowe litery przed imieniem i nazwiskiem nie dały. Jeśli masz możliwości, pomyśl nad WSL – oferta podyplomówek jest tam naprawdę znakomita. Aż mnie dreszcz przeszedł jak to czytałam. Mam ten sam problem z szukaniem pracy. Parę razy znalazło się coś dorywczego, ale nie na stałe. Sobie myślę 25 lat na karku i żadnych perspektyw. A jedynymi są wyjazdy za granicę. Tak sobie myślę wtedy, "ale ja nie chce wyjeżdżać, chcę być blisko rodziny", ale to sytuacja pcha nas do takich rozwiązań. Mi się wydaje czasami, że z kłopotami, które mi dolegają w ogóle nie będę w stanie mieć dzieci. Poza tym przyszłość jakoś kolorowo nie wygląda. Co raz to większe bezrobocie. Mogłabym się zgodzić ze wszystkim co napisałaś, tak właśnie jest. Jutro idę zobaczyć, czy w ogóle będzie jakaś praca, może staż w Urzędzie Pracy, bo już mam dosyć bezsensownego siedzenia na tyłku i życia na garnuszku…czasami czuję się jak pasożyt, choć sama staram się jako tako dzięki niektórym fotograficznym zleceniom, ale to nic w porównaniu z tym co mogłabym osiągnąć w normalnej pracy. Życzę wytrwałości i nie poddania się. Mam podobną wizję co do swojego losu – starsze pokolenia burzą się, że tak mało dzieci się rodzi, że tylko kariery nam w głowach itd., ale co złego jest w tym, że człowiek chciałby chociaż minimum ewentualnemu dziecku zapewnić? 🙁 Mi nawet nie chodzi o karierę, po prostu problemy zdrowotne nie pozwoliłyby mi w tej chwili mieć dzieci. Wszystkiego najlepszego 🙂 i głowa do góry. Sam kraj jest cudowny – naprawdę kocham Polskę za kulturę, tradycję (która niestety już ginie), piękne miejsca i uroki. Kraj nie jest zły – głupi są ludzie, którzy nim rządzą i sprowadzają w jeszcze gorsze bagno od tego, w którym tkwi. Może kiedyś nadejdą lepsze czasy i kolejne pokolenie nie będzie miało zielonego pojęcia o tym, co teraz się dzieje w naszym państwie. Miejmy nadzieję i głowa do góry, bo w każdej sytuacji można znaleźć jakieś rozwiązanie 😉 Ostatnio kolega opowiadał mi o dziewczynie, której tatuś zarabia kilkanaście tysięcy na miesiąc, ma willę, basen i boisko, wyjeżdżają z rodziną na wakacje do egzotycznych krajów – tutaj na Ziemi nie należy spodziewać się sprawiedliwości. Przyjdzie ona w swoim czasie. A teraz pragnę życzyć Ci wszystkiego najlepszego 🙂 Mój brat też niedawno (na początku stycznia) obchodził 25-te urodziny i również szuka pracy. Tak więc życzę Ci, aby kolejne miesiące (i lata) obfitowały w życiowe sukcesy, abyś nie miała żadnych zmartwień i trosk 🙂 No i przede wszystkim – sto lat 😉 Bardzo dziękuję za życzenia 🙂 Nie gaśnie moja miłość do Polski, o której mówisz – tej z piękną kulturą, językiem i historią. Ale to, w co ubrała ją współczesność napawa mnie obrzydzeniem. I lękiem o to, że któregoś dnia będę wolała zniknąć z powierzchni ziemi, niż męczyć się kolejny dzień… Może czas zrobić rewolucję taką jak w Islandii i zmienić co nie co. W końcu za czyje pieniądze żyją w rządzie?, a tylko siedzą i nic nie robią. Wszystko idzie w górę, a płaca jaka była taka jest. Bieda w kraju piszczy. Życzenia składałam (na fali nostalgii dorzucam do nich znalezienia dobrej, satysfakcjonującej pracy, czuję, że jak ją otrzymasz, reszta się już sama poukłada) a za wpis… chylę czoła. Smutne to i… jakoś tak dziwnie znane. Boże tak nie chcę stąd wyjeżdżać… na razie walczę, mam nadzieję, że dzień, w którym zawieszę broń i wyciągnę białą flagę nigdy nie nadejdzie. Również mam taką nadzieję – oby zawsze było warto tutaj być 🙂 Boże!! To jest takie smutne i takie prawdziwe!! Jak ja mogłabym się pod tym podpisać!! Wolałabym, żeby było inaczej 🙁 I będzie!!!Zobaczysz. Jeszcze kurna się to znormalni. Bo nie można być dna non stopW końcu znajdziemy normalną pracę i się ustabilizujemy. Obyśmy tylko psychicznie nie znormalniały – bo to już mogiła 😉 Bez perspektyw, ale szalone ;] Klaudyno, życzę Ci dużo dobrego, i absolutnie nie rezygnuj z widać Twój post nie pozostał bez odpowiedzi, wywołał dyskusję i zwierzenia, i co się okazuje? Nie jesteś sama, wielu młodych ludzi jest w podobnej sytuacji. Trzymaj się ciepło i głowa do góry! 🙂 Kurczę, kiedy zrezygnuję z marzeń chyba będę mogła mówić, że nadszedł koniec świata. Nie poddaję się więc 🙂 Nie pociesza mnie, co prawda, że tak wielu ludzi dotykają te same bolączki, ale z drugiej cieszę się, że nie jestem sama i że możemy tutaj wymienić się doświadczeniami. Jejku jak tu smutno dziś u Ciebie 🙁 Życzę Ci jednak by los się odwrócił, byś mogła z radością wstawać każdego ranka i cieszyć się z każdego kolejnego nie miała trosk i zmartwień, a wszystkie plany realizowały się zgodnie z Twoimi optymizmu!Pamiętaj, że szklanka jest zawsze do połowy pełna!!! Zapraszam do lektury "Pollyanny" 🙂 Bardzo dziękuję za życzenia 🙂 I teraz Cię zaskoczę: dokładnie wczoraj [poważnie!] pomyślałam sobie o tej książce i doszłam do wniosku, że podczas następnej wizyty w bibliotece wypożyczę kilka książek z serii 'Klasyka', którą tak bardzo lubiłam w dzieciństwie. Co więcej! Myśląc o tym, pomyślałam o Tobie i o wyzwaniu z książkami dziecięcymi. Tak więc coś jest na rzeczy :))) 🙂Jezu jaka ja dziś jestem zmęczona…A muszę jeszcze opublikować stosik jak przystało na amatora :p Problem jest takie, że to ludzie są sami sobie winni, że nie mogą znaleźć pracy. Ile jeszcze lat musi upłynać żeby ludzie zrozumieli że Polska nie potrzebuje polonistów, socjologów czy politologów ale inżynierów, chemików, i informatyków, ludzi związanych z biznesem czy językami obcymi bo to te dziedziny napędzają gospodarkę. To pieniądz kreuje popyt i miejsca pracy, gdyby wszyscy w kraju mieli robić to co lubią lub co jest ich hobby to mielibyśmy samych na przykład tancerzy zamiast lekarzy, prawników, sprzedawców. Praca a hobby to dwie różne rzeczy i w 90 % przypadków nigdy te dwie rzeczy się nie pokrywają. Ponadto od dłuższego czasu obserwują rynek pracy i widzę jak niekompetentni młodzi ludzi teraz kończą studia. W firmie, do której pracę miesięcy rekrutowałam pracowników, od miesięcy nie otrzymywałam podań od osób ze znajomości holenderskiego lub francuskiego. Wynagrodzenie oferowane na start oscylowało w granicach 3000 zł netto jednak praktycznie nikogo nie udało się znaleźć na te stanowiska. Bo oczywiście wszyscy tylko i wyłącznie znają język angielski, )który już niestety ani nie jest językiem obcym ani atutem jeśli chodzi o umiejętności) lub podstawy hiszpańskiego, którego fenomenu naprawdę nie potrafię zrozumieć, biorąc pod uwagę to, że więcej stosunków handlowych mamy z Czechami niż z krajami hiszpańskojęzycznymi…. Tylko nie każdy ma predyspozycje do tego, żeby pójść na 'przyszłościowy' kierunek i zostać inżynierem. Zresztą i tu wykształcenie na niewiele się zdaje – miejscowa Politechnika jest jedną z lepszych w kraju, miejscowa metalurgia jednym z najrzadszych kierunków, rocznie wypuszcza w świat kilkudziesięciu mgr inż i nawet ich nic nie czeka. Idzie taki tam, gdzie jest predysponowany i co słyszy? Że wyższe wykształcenie to za dużo, bo kierownictwo ma tylko maturę 😉 To się tak łatwo powie, że trzeba iść tam, gdzie jest pewna przyszłość. Tylko jak pogodzić to z brakiem wiedzy, zainteresowania i zapału do danego tematu? Mam zostać informatykiem, choć kompletnie się do tego nie nadaję i mam to kompletnie w dupie czy zamiatać ulice, bo wybór kierunków studiów jest zbyt ograniczony? 😉 Ja nigdy nie miałam wymarzonych studiów. Nie mam też talentów językowych, ani nie jestem ścisłowcem. Jestem humanistą i to mój największy problem. Chciałabym mieć taką pewność w sobie, jak moja przyjaciółka, która studiuje medycynę. Ale po prostu nie mam… Mogłabym się podpisać pod Twoimi słowami. Klaudyno życzę Ci wszystkiego dobrego! Jeszcze kilka tygodni temu byłam w podobnej sytuacji, od ukończenia studiów nie mogłam znaleźć pracy, ba nikt nawet nie chciał zaprosić mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Udało mi się złapać umowę o dzieło – oczywiście bez ubezpieczenia zdrowotnego. Za kilka tygodni kończę 25 lat, do tej pory żyłam na garnuszku rodziców, którzy co prawda niczego mi nie wypomninali, ale sama czułam się z tym dziwnie. Niedawno jakimś cudem udało mi się znaleźć pracę, zaczynam jutro – nie trać nadziei, rozsyłaj CV i wierz, że pewnego dnia znajdzie sie wymarzona praca dla Ciebie. Pozdrawiam To bardzo budujące, naprawdę 🙂 Dziękuję! Trzymam kciuki – coś się MUSI znaleźć! 🙂 Temat, który poruszyłaś, to temat rzeka i smutne to co piszesz, ale jakże prawdziwe… Z okazji tych urodzin życzę Ci, aby kolejne były dużo radośniejsze i upływały pod hasłem "jestem spełniona!". Mocno ściskam! Dziękuję 🙂 Mam nadzieję, że przyszłoroczny wpis przytłoczy Was optymizmem :))) Oj bardzo smutne to co piszesz Klaudynko , ale jakże prawdziwe. Ten bezduszny kraj to bagno w którym przyszło nam żyć. Kiedyś jak ja byłam młoda wszystko było łatwiejsze była praca tylko Ci co u KORYTA żyją jak pączki w maśle a dupy im rosną we wszystkich kierunkach . Co za kraj , który nie dba o swoją młodzież , co za kraj , któremu wisi to co młodzi ludzie myślą i czują , że rzygać im się chce na myśl o tym chorym czego to podobne, żeby ludzie myśleli o emigracji gdzie indziej wreszcie do czego to podobne ,że ten durny złodziejski kraj wykształci młodzież a potem zmusza ich do emigracji za chlebem gdzie inni mają ludzi wykształconych za darmo na talerzu. Do czego wreszcie to podobne że mówi się ludziom że ma za wysokie wykształcenie i pracy tu nie dostanie . Tak tylko w takim złodziejskim kraju może tak nigdy nie wolno Ci rezygnować z marzeń bo marzenia się realizują a wiem ,że ty ze swoimi zdolnościami wreszcie znajdziesz pracę taką o jakiej marzysz ,że zrealizujesz się tak jak chcesz bez LIZANIA DUPY i bez znajomości których większość ludzi młodych nie TEN DURNOWATY RZĄD powinien przeczytać te wszystkie wypowiedzi młodych ludzi tu piszących do czego doprowadzają młodego człowieka POWINIEN KRZYK TYCH LUDZI WRESZCIE ZOBACZYĆ I WYCIĄGNĄĆ oni wolą być ślepi na krzyk młodzieży .JAK BYŁAM MŁODA SŁYSZAŁAM WASZYM DZIECIOM BĘDZIE LEPIEJ I CO GDZIE IM JEST LEPIEJ, nie mogą się usamodzielnić nie mogą żyć tak jak chcą i mieć dzieci , a dzieciom trzeba dać jeść , wykształcić je itd TYLKO PO CO JE KSZTAŁCIĆ PO CO , żeby miały jak wy teraz ŻENADAco za banda nieudaczników rządzi tym krajem TWOJA M Żal ściska gardło jak się czyta te wszystkie wpisy młodych ludzi JAK ŻYĆ PANIE PREMIERZE JAK żyć kogo ta młodzież ma zapytać kogo , bo przecież nie WAS tych u góry bo wy wiecie jak żyć premie po pół melona a za co te premie CZYŻBY za to że doprowadziliście kraj do tego że tak właśnie o was myśli młodzież, a może za to że nic nie robicie dla młodych ludzi może za to ta premia .Tylko uważajcie bo niedługo nie będziecie mogli sobie tych premii wypłacać jak cała młodzież stąd wyjedzie bo będę kasę zostawiać gdzie indziej a wam zostaną starcy i emeryci którym bliżej na tamten niż na ten świat DO TEGO DOPROWADZICIE Życzę Ci Aniołku niech wszystkie Twoje marzenia te bliższe i te dalsze się spełnią . Niech gwiazdka pomyślności zawsze Ci świeci, niech oświetla Ci drogę do Twojego nieuchronnego M Mamy urodziny w ten sam dzień! 😀 Nie obchodzę, więc życzeń nie złożę, ale post przeczytałam z uwagą i zrobiło mi się smutno. Mam wielu starszych przyjaciół, po studiach i w takiej samej sytuacji… Witamy w Polsce…:/Ja akurat nie mam problemu i mam nadzieję mieć nie będę, ponieważ i tak nie mieszkam już w Polsce, a potem zamierzam wyjechać dalej. Tutaj nie widzę dla siebie przyszłości… Wszystkiego najlepszego! Spóźnione, ale szczere:) Wiesz, ja też studiowałam polonistykę. Z pasji. Ale po 3 latach się obudziłam i na magisterskie z bólem serca poszłam na administrację. W wakacje uczyłam się do ciężkiego egzaminu z 3 lat, z materiału, jaki był na licencjacie. I dostałam się. Studia skończyłam, ale te 2 lata były koszmarne. Czułam się jak odludek wśród ludzi, którzy nie słyszeli o Marquezie czy Zafonie, a ich pasją było czytanie i rycie na pamięć kodeksu. Teraz mam pracę, ale nie wiem na ile, bo pracuję na śmieciówkę w agencji pracy, która też może potracić zamówienia w każdej chwili i mogę z dnia na dzień pracy nie mieć. Ale cieszę się, że mam co robić od 8-16 i się na razie nie przejmuję. Ważne, że mam na chleb i na książki:) Wszystkiego dobrego i głowa do góry! Dziękuję za życzenia! :* Najważniejsze to ciszyć się tym, co jest i doceniać, bo nigdy nie wiadomo, co czai się na nas za rogiem. Niestety, śmieciowe umowy to przykry znak naszych czasów 🙁 Spóźnione życzenia (przed tydzień nie zaglądałam na blogi)! Nie życzę Ci wszystkiego najlepszego – życzę Ci godnej pracy, bo teraz chyba tego najbardziej potrzebujesz 🙂Niestety, nasz kochany rząd nic nie robi, aby poprawić sytuację młodych osób, startujących w dorosłość. Wołają, że niski przyrost naturalny, a co dają na zachętę? Brak pracy, przepełnione żłobki i przedszkola, do których nie masz szans zapisać dziecka. Co dają nam pracodawcy? Śmieciowe umowy lub pracę na czarno – nie zgadzasz się? nie będziesz mieć za co żyć. Narzekamy na warunki pracy, że niegodnie, że niski zarobek, ale sami się na to godzimy w obawie, by nie zostać bez niczego. Gdyby nie było chętnych, może coś by drgnęło, coś by się zmieniło, albo… mielibyśmy zalew taniej siły roboczej ze Wschodu. Ja mam to "szczęście", że żyję w dużym mieście, (odpukać) pracuję, ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, np. na posiadanie dziecka. Gdybym miała tak niewiele więcej – zwykłą gwarancję na miejsce w państwowym żłobku, potem przedszkolu – już teraz zdecydowałabym się na dziecko. 30 lat na karku i nie wiem, czy moja rodzina się kiedykolwiek powiększy. Wiem, że niejedna osoba powie: chcieć, to móc, ale życie pokazuje, że nie do końca tak jest. Nie jest łatwo utrzymać mężczyźnie trzyosobowej rodziny z kredytem na jedna kwestia: bezsensowny jest pęd do tych trzech literek przed nazwiskiem. Niedługo nie będzie wykwalifikowanych pracowników fizycznych, bo mało kto teraz kończy edukację na zawodówce. Potem słychać narzekania, że niedługo rynek zaleją obcokrajowcy, a czy np. filolog szwedzki pójdzie kłaść elektrykę na budowie? Raczej nie. Myślę, że powinno się prowadzić kampanie w szkołach średnich i w mediach na rzecz właściwego wyboru ścieżki zawodowej czy kierunku studiów. Ja wybierając filologię polską myślałam tylko o pasji, a nie o życiu, teraz wiem, że drugi raz nie wybrałabym studiów humanistycznych, które karmią tylko ducha, bo na ciało ciężko zarobić pracując w zawodzie nauczyciela na 1/8 etatu czy w ogóle znaleźć Dziękuję za życzenia, mam wielką nadzieję, że się spełnią 🙂 Masz rację, zewsząd marudzenie, że mało dzieci się rodzi, ale tutaj naprawdę nie ma warunków na to, aby młody człowiek spokojnie mógł powiększać rodzinę, nie martwiąc się o to, że za miesiąc może nie mieć czym wykarmić i w co ubrać… Ja podjęcia studiów humanistycznych nie żałuję, bo dały mi naprawdę wiele. Bardziej żałuję tego, że nie pracowałam dłużej podczas studiów i nie odkładałam tamtych pieniędzy na koncie. Dzisiaj mogłabym pozwolić sobie na podyplomówkę, która mi się marzy i która, być może, zmieniłaby coś w mojej sytuacji… Dodaj komentarz
Od tego czasu minęło jakieś 10 lat. Mam teraz 28 lat, dwójkę cudownych dzieci, wspaniałego męża Piotra. Mam kochającego ojca i najlepszą na świecie babcię Ninę, jego mamę. Przez cały czas mi pomagali, wspierali mnie i uspokajali, gdy tylko przypominałam sobie tę noc, kiedy mama wyrzuciła mnie z domu.
Fot. Bill Ingalls/NASA (domena publiczna) [ Dziesięć lat temu, 21 lipca 2011 roku do historii przeszedł jeden z najbardziej charakterystycznych programów załogowych lotów kosmicznych, czyli Space Transportation System (STS). Tego dnia wahadłowiec Atlantis zakończył 30-letnią epopeję misji promów orbitalnych - niepozbawioną dramatycznych momentów, ale też i chwil triumfu. Przez trzy dekady program przyczynił się do znaczącego rozwoju kosmonautyki, dając społeczności międzynarodowej możliwość uruchomienia i serwisowania takich instrumentów, jak Kosmiczny Teleskop Hubble'a czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, przyczyniając się do powodzenia znaczącej liczby misji użytkowych i badawczych. Choć był to najdłuższy program eksploatacji załogowych pojazdów NASA, jego istnienie mogłoby pewnie trwać jeszcze dłużej, gdyby nie dwie zaistniałe katastrofy. W czwartek 21 lipca 2011 roku o godzinie 5:57 rano czasu wschodniego (w Polsce mieliśmy moment tuż przed południem) koła orbitera Atlantis po raz ostatni, po czternastodniowym pobycie w przestrzeni kosmicznej, zetknęły się z płytą lotniska w Centrum Kosmicznym im. J. F. Kennedy'ego. Chwilę później spadochrony wyhamowały prom, by ten zatrzymał się finalnie w miejscu lądowania. Krótko potem do stojącego wahadłowca podjechały pojazdy zabezpieczenia technicznego, z jednostką Vapor Dispersal Unit, czyli gigantycznym wentylatorem, którego zadaniem było "zdmuchnięcie" zjonizowanych gazów z powierzchni statku kosmicznego, by zakończona misja mogła przejść do historii bez żadnych incydentów. Wraz z nim pojawił się Crew Transporter Vehicle, tudzież główny pojazd, do którego astronauci przeszli przez właz orbitera, uprzednio wyłączając wszelkie systemy elektroniczne promu. Wkrótce przyszła dogodna chwila na podsumowanie - emocjonujące przemówienia i uroczyste odholowanie promu Atlantis do budynku obsługi, gdzie czekał zespół techników, który miał ze statku kosmicznego wielokrotnego użytku uczynić eksponat muzealny - tak jak to zdarzyło się z pozostałymi: Discovery, Endeavour, czy nawet demonstratorami Enterprise i Pathfinder. Kilka dekad eksploatacji promów kosmicznych przeszło tym samym do historii - barwnej, dumnej, ale również i momentami tragicznej, pełnej przestróg. Marzenia o rutynowych lotach załogowych Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy Amerykanie latali już na Księżyc w ramach programu Apollo, zaczęto rozważać koncepcje nowego pojazdu, który będzie wcielał w życie zamysł platformy wielokrotnego użytku, otworającej wrota do powtarzalnej i skoncentrowanej obecności załogowej na orbicie. Pomimo udźwigu, jaki oferowała rakieta Saturn V, amerykańska agencja kosmiczna NASA zdawała sobie sprawę z tego, że powoli czas tej konstrukcji się kończy. Program Apollo, z powodu cięcia funduszy został zredukowany względem pierwotnych założeń, a pozostałe wyprodukowane rakiety nośne i kapsuły, wraz z modułami serwisowymi i dowodzenia, na kilka najbliższych lat przyjęły inne zastosowanie w programie Skylab – stworzenia pierwszej amerykańskiej stacji orbitalnej. NASA jednak potrzebowała pilnie czegoś nowego – czegoś, co będzie tańsze, łatwiejsze w przygotowaniu do lotu i możliwe do wykorzystania w sposób powtarzalny. Stwierdzono, że możliwości takie zapewni system startujący jak rakieta, ale lądujący w sposób przypominający samolot. Dzięki potencjalnie rewolucyjnemu rozwiązaniu, jakim był wielokrotny użytek nowego pojazdu, agencja kosmiczna chciała jak najmniejszym kosztem umieszczać ładunki oraz ludzi na niskiej orbicie okołoziemskiej. I choć rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te założenia w późniejszych latach realizacji programu wahadłowcowego, wówczas wyliczenia na nich bazujące były bardzo obiecujące. W momencie, gdy moduł wznoszenia ostatniego wykorzystanego lądownika księżycowego (z dwoma astronautami na pokładzie) oderwał się od Srebrnego Globu, NASA miała już "na stole" niemal 30 projektów wahadłowca kosmicznego. Były wśród nich rozwiązania zakładające pełną "odzyskiwalność" każdego elementu. W niektórych z nich zamierzano ponownie wykorzystać drogie rakiety Saturn V do umieszczenia orbitera. Niemniej, po latach analiz administracja prezydenta Richarda Nixona dokonała wyboru: budową wahadłowców zajmie się koncern Rockwell, rakietami pomocniczymi Morton Thiokol, a zbiornikami zewnętrznymi Martin Marietta (później Lockheed Martin). Koncepcje promów kosmicznych NASA. Graf. NASA (domena publiczna) [ Po kolejnych latach prac projektowych przystąpiono do wdrożenia założeń produkcyjnych, budując najpierw prototypy i demonstratory (Enterprise i Pathfinder), a następnie już pierwsze użytkowe promy: Challenger i Columbia. I tym sposobem po niezwykle dokładnych przygotowaniach, era wahadłowców rozpoczęła się 12 kwietnia 1981 roku – dokładnie w 20 lat po pionierskim locie majora Gagarina (przed startem jeszcze jako porucznik). O godzinie 7:00 rano czasu wschodniego nastąpił zapłon bocznych rakiet na stały materiał pędny – od tego momentu dla Columbii nie było już odwrotu. Piloci w składzie John W. Young i Robert L. Crippen rozpoczęli dwudniową misję demonstracyjną, w celu dogłębnego zbadania możliwości nowego pojazdu. Zabrali oni ze sobą miniaturową flagę USA, która została wykorzystana również 30 lat później podczas finałowego przelotu. Na wypadek zaistnienia ewentualnych problemów, które zagrażałyby bezpieczeństwu załogi, przewidywano możliwość opuszczenia systemu za pomocą układu katapultowania (wyrzucane fotele były stosowane w czterech pierwszych misjach - gdy skład załogi obejmował jedynie dwóch pilotów). Na wypadek mniej nagłych sytuacji liczono, że po 120 sekundach lotu (gdy paliwo w SRB zostanie wypalone) uda się zawrócić prom i nad Oceanem Atlantyckim zrzucić zbiornik główny po uprzednim zużyciu w locie po trajektorii balistycznej. Fot. NASA (domena publiczna) [ Całe szczęście dla astronautów misja zakończyła się sukcesem, a NASA zaczęła myśleć o następnych zadaniach testowych, by koniec końców zakończyć certyfikację wahadłowców i rozpocząć standardowe misje. Wszakże pierwotnie agencja zakładała, że promy będą startowały nawet dwa razy w miesiącu (24 starty rocznie), a ryzyko utraty załogi szacowano początkowo na 1 do 100 lub nawet 1 do 100 tysięcy. Do feralnego momentu w styczniu 1986 roku załogi promów stopniowo ulegały zwiększeniu, z dwóch do czterech, potem do pięciu, a ostatecznie do siedmiu czy miejscami nawet do ośmiu osób (dodatkowo liczba ta w razie wyższej konieczności mogła zostać zwiększona). To z kolei oznaczało uzyskanie dotychczas niespotykanych możliwości transportu załóg i ładunków – w tym satelitów, głównie telekomunikacyjnych oraz laboratoriów Spacelab. Czyniono poważne prace nad przebudową ośrodka Vandenberg – stamtąd wahadłowce miały startować na orbitę polarną – zapewne w celu umieszczania satelitów rozpoznawczych. Wszakże promy kosmiczne były również swego rodzaju oczkiem w głowie wojskowych. Niestety te ambitne plany zostały pokrzyżowane wraz z niepowodzeniem misji STS-51-L. Wstawanie z popiołów Wtorek 28 stycznia 1986 roku zapisał się w historii programu STS czarnymi zgłoskami. Był to rok, w którym - poza omawianym startem - miało się odbyć jeszcze ich trzynaście, co świadczyło o rozpędzającej się machinie lotów załogowych (choć nadal dalekiego od początkowych oczekiwań). Do Challengera tego dnia po raz ostatni wsiadło siedem osób: Francis Scobee, Michael Smith, Ronald McNair, Ellison Onizuka, Gregory Jarvis, Judith Resnik i Christa Corrigan McAuliffe. Technicznie sama misja miała mieć rutynowy przebieg, jej zadaniem było umieszczenie na orbity satelity telekomunikacyjnego konstelacji Tracking and Data Relay Satellite, którego celem było przekazywanie informacji z wahadłowców na Ziemię oraz na odwrót. Jednakże przy jej okazji, w ramach programu Teacher in Space Project, w przestrzeń kosmiczną miała polecieć osoba niebędąca zawodowym astronautą, a nauczycielem – wspomniana Christa McAuliffe. Załoga tragicznego lotu STS-51-L ze stycznia 1986 roku. Fot. NASA (domena publiczna) [ Można by rzec, że nad misją wisiało jakieś fatum, start był wielokrotnie przekładany, pierwotnie miał się odbyć 22 stycznia. Problemy bywały różne, od pogody po wkręty mocujące i źle funkcjonujące czujniki. Co więcej, sami inżynierowie produkujący rakiety pomocnicze firmy Morton Thiokol ostrzegali agencję kosmiczną NASA, że niskie styczniowe temperatury mogą mieć fatalny wpływ na funkcjonalność uszczelek O-ring zabezpieczających silniki boczne. Tymczasem w dniu ostatecznego startu było wyjątkowo zimno - na tyle, że platformę startową skuły w wielu miejscach kurtyny lodu. To, że właśnie uszczelka stała się powodem kłopotów, ujawniło potem nagranie z lotu Challengera, na którym już w pierwszych sekundach po starcie można dostrzec nienaturalny obłok czarnego dymu wydobywający się spod elementu uszczelniającego prawego SRB (Solid Rocket Booster). Poważniejsze problemy zaczęły się około 58 sekundy lotu. Pomiędzy prawą rakietą boczną a zbiornikiem zewnętrznym, w miejscu gdzie znajdowała się feralna uszczelka, pojawił się już regularny płomień, który w dość szybkim tempie zaczął naruszać zbiornik główny, co w konsekwencji doprowadziło do perforacji jego struktury i wycieku ciekłego wodoru. Dodatkowo, około 72 sekundy lotu doszło do przepalenia mocowania rakiety SRB w dolnej części zbiornika, przyczyniając się do nagłej zmiany wektora ciągu i zaraz potem - całkowitej dezintegracji systemu wraz z orbiterem w 73 sekundzie misji. W Centrum Kontroli Lotów na Florydzie zapanowała cisza. Przez kilka sekund nikt nie wiedział co się wydarzyło, aż w końcu radar zaczął pokazywać wiele obiektów, jednoznacznie mówiących, że pozostałości Challengera kontynuują swobodny lot po trajektorii balistycznej. Chwilę później oficer bezpieczeństwa użył procedury zdalnej detonacji dwóch SRB i zbiornika ET, a oficer dynamiki lotu doniósł, że pojazd eksplodował. W konsekwencji w Centrum - zgodnie z procedurami - zamknięto drzwi i zaczęto zabezpieczać wszelkie materiały na potrzeby koniecznego śledztwa. Moment krótko po rozpadzie promu Challenger - 28 stycznia 1986 roku. Fot. NASA [ Prezydent Reagan, aby zbadać przyczyny katastrofy powołał tzw. komisję Rogersa, która składała się z przedstawicieli rządu USA, astronautów, fizyków i inżynierów. Po wielu miesiącach analizowania zabezpieczonych dowodów komisja ogłosiła werdykt, że powodem katastrofy była wspomniana wcześniej uszczelka, która w wyniku działania niskich temperatur utraciła swoje właściwości. Oskarżono również NASA o liczne zaniedbania, które miały pośredni wpływ na przebieg wydarzeń, tj. zezwolenie na lot w mroźny dzień czy pozostawiające wiele do życzenia traktowanie wymogów bezpieczeństwa załogi. Tamto wydarzenie i jego konsekwencje zadziałały otrzeźwiająco na NASA. Loty promów wznowiono dopiero dwa lata później, po gruntownych zmianach proceduralnych i serii raportów. Program podźwignięto do dawnej świetności, zwłaszcza w kontekście takich misji jak dostawa bardzo istotnego Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. W 17 lat po katastrofie Challengera przyszedł jednak kolejny tragiczny cios. Columbia w swój ostatni lot w ramach misji STS-107 wyruszyła 16 stycznia 2003 roku, zabierając ze sobą siedmioro astronautów: Ricka Husbanda, Williama McCoola, Davida Browna, Kalpanę Chawla, Michaela Andersona, Laurela Clarka i Ilana Ramona. Celem misji było przeprowadzenie wielu eksperymentów w warunkach mikrograwitacji. Wydawało się, że start przebiegł bez problemów, jednakże jak się później okazało, od zbiornika głównego (ET) odpadł fragment pianki, która spowodowała 25-centymetrową dziurę w poszyciu orbitera. Fakt ten został zauważony i był przedmiotem rozważań, także z udziałem samej załogi. Nie zdawano sobie jednak sprawy z tego, że rozpędzona pianka może spowodować śmiertelne zagrożenie względem osób znajdujących się w promie. Nie zdecydowano się zatem na ściągnięcie załogi bezpiecznie na ziemię z użyciem drugiego promu – zresztą, procedura Launch on Need miała dopiero nadejść, ale już na skutek katastrofy Columbii. Fragmenty promu Columbia po katastrofie 2003 roku. Fot. Royal Netherlands Air Force via YouTube Powrót zaplanowano na 1 lutego 2003 roku. Prom zaczął wchodzić w atmosferę ok. godziny 13:44 i już po upływie czterech minut od tego momentu komputery pokładowe zaczęły rejestrować niepokojące dane z lewego skrzydła – w miejscu, w którym podczas startu doszło do uszkodzenia osłony termicznej. Stopniowo do wnętrza orbitera zaczęła przedostawać się gorąca plazma okalająca statek podczas wejścia w gęstsze warstwy atmosfery, niszcząc przewody, czujniki, aż w końcu doprowadzając do wzrostu temperatury w wewnętrznych elementach mechanicznych promu i osłabiając jego konstrukcję na skutek spowodowanego pożaru. Columbia rozpadła się o godzinie 14:00 nad Teksasem na wysokości 61 kilometrów. Trzy minuty później jej pierwsze fragmenty uderzyły o ziemię. Tradycyjnie w Centrum Kontroli Lotów w Houston wdrożono procedury kryzysowe, zamknięto drzwi i zabezpieczono materiały. Do zbadania katastrofy powołano kolejną komisję, która pracowała aż do końca sierpnia. Wysunięto wiele zaleceń, takich jak te dotyczące przygotowywania dwóch misji jednocześnie – tej właściwej i ratunkowej, w ramach LON. Ponadto każdy z promów przed dokowaniem do ISS musiał wykonać manewr Rendezvous Pitch Maneuver, by pokazać załodze znajdującej się na stacji wszystkie płytki termiczne - tak, aby na podstawie fotografii ocenić, czy prom bezpiecznie może powrócić na Ziemię. Manewr RPM. Fot. NASA [ Podsumowując, druga katastrofa była wstrząsem, który jak pokazał czas, przyczynił się do wygaszenia programu. Po ostatnim locie Columbii prezydent USA George W. Bush (w 2004 roku) ogłosił osobną koncepcję - Vision for Space Exploration, zakładająca skupienie się na eksploracji Księżyca w ramach programu Constellation, jak i kosmosu za pomocą tradycyjnych rakiet i kapsuły Orion. Jednocześnie ogłosił on, że do 2010 roku program STS zostanie zakończony. Ostatnie loty i dziedzictwo ery wahadłowców Pomimo dwóch katastrof i śmierci w każdej z nich rekordowej liczby astronautów, nie należy zapominać o chlubnych momentach historii programu STS. Jedną z najsłynniejszych misji, poza tymi związanymi z budową Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, było wspomniane już rozmieszczenie Teleskopu Hubble'a w misji STS-31 przez prom Discovery w 1990 roku. Co ciekawe, przed katastrofą Columbii, kiedy nie brano jeszcze pod uwagę kresu lotów wahadłowcem, planowano sprowadzić teleskop na Ziemię i wystawić go w Narodowym Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej w Waszyngtonie. Zadanie to miało zostać zrealizowane w trakcie misji STS-144. Tak czy inaczej, teleskop ten zawdzięcza swoje działanie dwóm kluczowym wyprawom serwisowym umożliwionym przez promy kosmiczne. Jedna z ostatnich większych awarii komputera głównego, która od połowy czerwca do połowy lipca br. czyniła teleskop bezużytecznym, zrodziła w światowej opinii publicznej przekonanie, jakoby warto było utrzymać w rezerwie przynajmniej jeden funkcjonalny orbiter do celów serwisowych. Koniec końców, w drugiej połowie lipca udało się wybudzić główny komputer, przez co HST zyskał jeszcze trochę czasu swojego życia – przynajmniej do momentu, gdy James Webb Space Telescope nie zostanie umieszczony w punkcie libracyjnym L2 i nie będzie w pełni funkcjonalny. Skoro już była mowa o budowie ISS, na przestrzeni 13 lat budowy i utrzymania stacji po stronie amerykańskiej wykonano 26 dedykowanych lotów spośród wszystkich 36 misji z udziałem wahadłowców. To właśnie ze względu na budowę ISS zdecydowano na wydłużenie, na tyle, ile się dało, programu STS. Dzięki ładowności promów można było zabrać większe segmenty stacji i je połączyć już na orbicie. Ostatnim pierwotnym modułem, służącym do rozbudowy ISS, był moduł AMS – Magnetyczny Spektrometr Alfa, służący do pomiaru promieniowania kosmicznego. Został on wyniesiony w ostatniej misji promu Endeavour – STS-134, rozpoczętej 16 maja 2011. Niedługo później, bo 8 lipca 2011 roku wystartował Atlantis ze swoim ostatnim zadaniem – dostarczenia zaopatrzenia na MSK. Po katastrofie z 2003 roku misja STS-135 była jedyną, gdzie nie przygotowywano na drugim stanowisku startowym ratunkowego wahadłowca, który w razie niemożności bezpiecznego sprowadzenia załogi właściwej misji, miałby za zadanie przechwycić ją, poprzez spotkanie dwóch statków na orbicie i dokonania kilkukrotnie EVA (spacerów kosmicznych) w przestrzeni kosmicznej, a w następstwie lądowania tego sprawnego promu, zdalnie deorbitując nad obszarami niezamieszkałymi ten uszkodzony. Tak się nie stało, gdyż wszystkie orbitery były już przekształcane w eksponaty muzealne, a sam ostatni lot Atlantisa był niespodzianką – miał służyć jako ratunkowy system względem wcześniejszej misji promu Endeavour, a wobec jego gotowości do lotu, został wykorzystany jako pojazd właściwy. Dwa promy: Atlantis i Endeavour w 2008 roku. Ewentualną misję ratunkową miał pełnić wówczas Endeavour. Fot. Troy Cryder/NASA [ Załogę stanowiły cztery osoby – Christopher Ferguson, dowódca, komandor US Navy; Douglas Hurley, pilot, pułkownik USMC (powróci za niespełna 10 lat jako uczestnik pierwszej misji statku Crew Dragon); Sandra Magnus i Rex Walheim jako specjaliści (ostatni był pułkownikiem USAF). Hurley, biorąc później udział w pierwszej załogowej misji komercyjnego statku, symbolicznie spiął klamrą starą i nową epokę pojazdów wielokrotnego użytku – wszakże pierwszy stopień Falcona 9 i sama kapsuła Dragon 2 są odzyskiwalne, a firma SpaceX bije rekordy związane z wielokrotnym używaniem segmentów głównych. Ostatnia misja STS, poza zaopatrzeniem wyniosła na orbitę pikosatelitę Picosatellite Solar Cell Testbed 2, demonstrator technologii dla USAF. Zabrano również symbole związane ze startem STS-1 – dokładnie taką samą flagę, którą Young i Crippen wzięli ze sobą do Columbii, naszywki – STS-1 i STS-135, a także model promu kosmicznego. Te pamiątki zostały na ISS, przyczepione do włazu w części amerykańskiej. Fot. NASA [ Przez następną niemal dekadę Amerykanie byli zdani na łaskę i niełaskę Rosjan. Załogowa droga na ISS prowadziła tylko i wyłącznie przez Bajkonur. Niewiele pomogły ambitne plany programu Constellation, który w niekrótkim czasie po zakończeniu programu STS zakładał loty kapsułą Orion i rakietą nośną Jupiter lub Ares I. Niewielki wówczas budżet NASA nie pozwalał zresztą na dalsze kontynuowanie także i programu Constellation, który przede wszystkim zakładał powrót człowieka na Księżyc już w drugiej dekadzie XXI wieku. Same projekty ciężkich rakiet na wiele lat poszły w odstawkę. Dojrzewał jednocześnie program wynoszenia astronautów na pokładzie pojazdów zbudowanych przez firmy komercyjne. Wiele z nich dostawało pieniądze na realizację swoich projektów. W ramach Commercial Crew Program powstały kapsuły: Dragon 2 od SpaceX, CST-100 Starliner od Boeinga, a także niewielki wahadłowiec Dream Chaser od Sierra Nevada. Pierwsza z nich już w tej chwili z transportuje astronautów na ISS, druga ma niebawem odbyć pierwszy bezzałogowy lot tamże, a z kolei kolejny w historii USA wahadłowiec (tym razem miniaturowy) wystartuje najwcześniej w 2022 roku. Jednocześnie nie ustają prace nad powodzeniem duchowego sukcesora programów STS i anulowanego Constellation, czyli programu Artemis. Jego rakieta nośna, czyli SLS (od Space Launch System) jest ciężką modyfikacją kluczowych elementów wahadłowca – rakiet na stały materiał pędny (SRB) i silników RS-25. Zakładając optymistyczny scenariusz (że nie dojdzie do dalszych opóźnień), jeszcze w tym roku w kosmos wzniesie się kolejny ważny system nośny rozpoczynający nowy etap programowy amerykańskich lotów załogowych. Preludium do tego ma stanowić oczekiwany niebawem lot z nieobsadzoną jeszcze kapsułą Orion w podróż wokół Księżyca.ZoVG1qr.